foto: mat. pras.
Gdyby żył, 27 listopada obchodziłby 75. urodziny. Niestety, nie ma go z nami już od długich 47 lat. Powiedzieć o nim „geniusz”, to jak nic nie powiedzieć. Bo nie dość, że był wizjonerem wyprzedzającym swoją epokę, to jeszcze zainspirował rzesze muzyków – jego mniej lub bardziej godnych naśladowców. No właśnie – czy znacie jakieś naprawdę wyjątkowe, nietuzinkowe przeróbki utworów mistrza Jimiego? Oto nasz subiektywny ranking najlepszych coverów geniusza gitary wszech czasów!
Sting – „Little Wing”
Z pięknym, jednym z bardziej lirycznych utworów „Heńka” mierzyło się wielu artystów, by wymienić Steve’a Vai, Santanę, Johna Mayera czy… The Corrs. Ale to chyba właśnie były „Policjant” nadał tej piosence bodaj najbardziej oryginalny, własny sznyt. A wszystko za sprawą subtelnego klimatu bossa novy i równoległej, alternatywnej, a wreszcie hiszpańskojęzycznej wersji tej piosenki – z charakterystycznymi słowami „Mariposa libre” w refrenie. Zacna rzecz.
Jeff Beck & Seal – „Manic Depression”
Genialny, drugi utwór z debiutanckiej płyty Jimiego „Are You Experienced” to nie lada wyzwanie dla interpretatorów. Granie go „na kolanach” nie ma sensu – chyba, że chcesz się zbłaźnić i… narazić na śmieszność. Co innego, jeśli do (arcy)dzieła podejdziesz zarazem z szacunkiem, ale i fantazją. Jak zrobili to Beck i Seal serwując nam miks szalonej psychodelii i wręcz jazzowych „przelotów”. Ot, taki – biorąc pod uwagę muzyczne przygody Seala – „Batman” na haju i tylko dla wtajemniczonych.
Living Colour – „Power Of Soul”
W przypadku tego zespołu wybór jest naprawdę ciężki. Nie dość, że w swojej funky-metalowej twórczości czerpali garściami z dorobku Mistrza, to jeszcze nagrali lub zagrali pół tuzina jego coverów. Takich, jak „Crosstown Traffic”, który znalazł się na albumie „Stone Free: A Tribute to Jimi Hendrix” (1993). Czyli samo gęste! I najlepsze. My wybieramy jednak „połamaną”, wielowątkową wersję live „Power Of Soul” z genialną gitarą Vernona Reida i natchnionym wokalem Coreya Glovera. Jednym słowem – #sztos.
Brygada Kryzys – „Naokoło wieży” („All Along The Watchtower”)
Druga wersja klasyka Jimiego w wykonaniu kultowej Brygady Kryzys – już po reaktywacji na początku lat 90. Czyli z albumu „Cosmopolis” z 1992 roku (po raz pierwszy Tomek Lipiński i koledzy zagrali ten utwór w 1981 roku). Absolutnie niezwykła, a zdaniem fanów – wręcz „magiczna” interpretacja. Nie tylko za sprawą post-punkowego klimatu, ale przede wszystkim porywającego tłumaczenia tekstu, który rozpoczyna się wersem: „Musi być stąd jakieś wyjście / powiedział błazen do złodzieja / jest za duże zamieszanie / nie mogę znaleźć ukojenia”. Co tu dużo mówić – naszym zdaniem „Heniek” byłby zadowolony!
Red Hot Chili Peppers – „Fire”
W czasach, kiedy Papryczki nagrywały jeszcze fajne, nadające się do słuchania płyty, zdarzył im się świetny występ na festiwalu Woodstock (tym w Ameryce, oczywiście). W jego trakcie goły jak go Matka Natura stworzyła Flea i jego kumple zagrali flagowy numer „Fire”. Oczywiście ze swoim firmowym, funk-punk-rockowym ogniem. Lubimy to!
The Cure – „Purple Haze”
Nie sztuka zagrać cover Jimiego – za przeproszeniem – brandzlując się do obłędu przy pomocy sześciu strun. Dlatego nie ma w tym zestawieniu gitarowych „onanistów” w rodzaju… A zresztą, sami wiecie, o kogo chodzi. O wiele ciekawiej robi się, kiedy ktoś przerabia szalonego Heńka na swoją modłę. Tak jak zrobili to Robert Smith i jego kumple w 1992 roku. Jest więc duch Hendrixa, ale jest też autorski sznyt „Kjurów”. Duży lajk!
The Pretenders – „Room Full Of Mirrors”
Co tu się porobiło? Nie dość, że charyzmatyczna wokalistka Chrissie Hynde i gitarzysta Pretendersów Robbie McIntosh wzięli na warsztat pośmiertnie wydany (na krążku „Rainbow Bridge” z 1971 roku) i rzadko coverowany numer JH, to jeszcze nadali mu szalonego, post-punkowego klimatu rodem z przepięknie kiczowatych lat 80. Kto nie polubi, tego my mamy w… dużym poważaniu! 😉
Amp Fiddler – „Hey Joe”
Kiedy za klasyk JH bierze się taki mistrz progresywnego soulu i funky, jakim jest Joseph Fiddler, nie może być wtopy. I nie ma. A wręcz przeciwnie – słychać, że genialny klawiszowiec i wokalista idzie na całość. I szarżuje ile wlezie, a nawet daje się porwać energii tego evergreenu. O takie covery walczyliśmy!
Devo – „R U Experienced”
Najbardziej odważna, eksperymentalna, by nie powiedzieć – szalona interpretacja tytułowego utworu z debiutu nieodżałowanego Boga gitary. Post punk w najlepszym wydaniu – pełnym klawiszowych odlotów i psychodelicznego, „operowego” wokalu. A to wszystko nagrane w perwersyjnie kiczowatych latach 80. A dokładnie w 1984 roku. Rzecz nie dla wszystkich. Tym lepiej!
Stevie Ray Vaughan – „Voodoo Child”
Na koniec coś w klimacie bliskim oryginału, a jednak ze szczyptą muzycznej iskry Vaughana, czyli – uważana za wielu za najlepszą „ever” – przeróbka klasyka Hendrixa z jego trzeciego krążka „Electric Ladyland”. Na tym numerze wielu wokalistów połamało sobie zęby, a gitarzystów potargało struny. A Stevie daje radę – nie tylko pięknie, z czujem „szyje” na gitarze, ale z równie wielką pasją oddaje psychodelicznego ducha oryginału. Brawa!
Artur Szklarczyk