Szef Bad Boy Records po raz drugi z rzędu znalazł się na szczycie najbogatszych wykonawców związanych z hip-hopem. W poprzednim roku magazyn „Forbes” oszacował jego majątek na 580 mln dolarów; przez ostatnie dwanaście miesięcy ta suma powiększyła się o kolejne 120 mln. Tym samym Sean Combs zbliża się do przekroczenia magicznego progu miliarda dolarów.Skąd taki przypływ gotówki? Tym razem dość łatwo jest wskazać źródło dochodu – chodzi o telewizję kablową REVOLT, z którą raper ruszył w październiku ubiegłego roku. Revolt emituje teledyski muzyczne, zapisy nagrań live i wywiady. Slogan „The Revolution Will Be Televised” jest nie tylko elegancką parafrazą utworu Gila Scotta-Herona, ale też znakiem pionierskiego statusu stacji: sam Diddy podkreśla, że jest to „pierwszy w historii kanał powstały od podstaw w erze mediów społecznościowych”. Z tych właśnie mediów raper pragnie korzystać, by zaktywizować odbiorców do tworzenia własnych profili stacji. „Chcemy pokazać twoją sztukę w taki sposób, w jaki ty sobie tego życzysz – a więc bez cenzury, bez cięć, bez oglądania się na wyniki list przebojów”.
{Diil}
Co ważne, REVOLT ma być nie tylko kanałem muzycznym, ale w ogóle kulturowo-informacyjnym. „Gdy kończy się mecz, włączasz SportsCenter. Gdy dojdzie do reaktywacji Outkast, chcemy, byś włączył REVOLT”, tłumaczy Val Boreland, jeden z wiceprezesów spółki. „To niekoniecznie musi dotyczyć muzyki. Gdy zmarł Nelson Mandela, większość ludzi włączyła CNN. Choć kto wie, może następnym razem miliony młodych odpali REVOLT, by sprawdzić, co my sądzimy na dany temat”.
O tym, że Diddy jest dziś bardziej biznesmenem niż raperem, nie trzeba nikogo przekonywać. By wspomnieć o jego pierwszych pozamuzycznych inicjatywach, trzeba się cofnąć do drugiej połowy lat 90. W 1998 roku, gdy nowojorski hip-hop (a w szczególności artyści ze stajni Bad Boy) dochodził do siebie po śmierci Notoriousa B.I.G., Diddy postanowił wkroczyć na rynek mody, zakładając własną linię odzieżową Sean John. Na sukces komercyjny nie musiał długo czekać; uznanie ze strony branży też przyszło bardzo szybko – już w 2000 roku marka Sean John otrzymała nominację do prestiżowej nagrody Amerykańskiego Związku Projektantów Mody (CFDA), zaś w 2004 roku zdobyła statuetkę Projektanta Roku w kategorii męskiej odzieży. Sukces ten przyćmiła jednak kontrowersyjna sprawa fabryk SJ w Hondurasie, szeroko opisana w „New York Timesie” na przełomie 2003 i 2004 roku. Wyszło na jaw, że tamtejsi pracownicy pracują za darmo w nadgodzinach w skandalicznych warunkach sanitarnych, a kobiety w ciąży są natychmiast zwalniane. Diddy zarzekał się, że jest „pro-pracowniczy jak to tylko możliwe” i już po kilku miesiącach wprowadził szereg zmian w fabryce: m.in. zwolnił kilku podwładnych i zlecił remont tamtejszych zakładów pracy.
Osobny akapit należy się alkoholom. Gdy w 2007 roku Diddy wchodził w spółkę z Diageo, producentem wódki Ciroc, nic nie wskazywało na to, że współpraca ta przyniesie tak oszałamiający sukces. A jednak, od tamtego czasu z 50 tys. butelek sprzedawanych rocznie wynik Ciroc wzrósł do dwóch milionów. Nic dziwnego, że Diddy i Diageo postanowili pójść za ciosem i zdecydowali się w tym roku kupić prawa do tequili DeLeon (najtańsza butelka kosztuje 60 dolarów).
Diddy ma w zanadrzu jeszcze kilka inicjatyw, m.in. restauracje i… muzykę. Tej ostatniej poświęca coraz mniej czasu, choć akurat pod koniec lutego wydał singiel „Big Homie” (gościnnie Rick Ross i French Montana) zwiastujący kolejną solówkę „MMM”.
{sklep-cgm}
Jako szef Bad Boy w ostatnich latach też nie odnosi największych sukcesów. Album, w którym być może pokładał największe nadzieje, „Excuse My French” Frencha Montany, okazał się komercyjnym niewypałem. Dodatkowo z wytwórni uciekają kolejni wykonawcy, i młodsi (Los), i starsi (Mase).
Dr Dre
Legendarny producent z Zachodniego Wybrzeża, mimo że od piętnastu lat nie wydał żadnego większego projektu, a w ostatnim czasie wręcz wycofał się z szerszej muzycznej działalności, wciąż jest ważną i wpływową postacią w amerykańskim hip-hopie. Dość powiedzieć, że najważniejsze debiuty ostatniej dekady – 50 Cent, The Game, Kendrick Lamar – są albumami, w których Dre maczał palce jako producent wykonawczy.
Największą i najbardziej dochodową inicjatywą ostatnich lat jest jednak firma Beats Electronics, którą Dre założył w 2008 roku razem z Jimmym Iovine’em, jednym z dyrektorów Interscope/Geffen. Flagowym produktem marki są słuchawki „Beats By Dre”, pod które powstał slogan całej spółki: „Ludzie nie słyszą w pełni muzyki”. Autorzy wyszli z założenia, że większość słuchawek na rynku nie do końca oddaje brzmienie, jakie planowali w studiu artyści. Stąd w produkcie Dre największy nacisk położony jest na linię basową, na ogół zaniedbywaną, a przecież w muzyce autora „The Chronic” będącą jednym z kluczowych elementów. „Chcę, abyście usłyszeli to tak, jak ja to słyszę”, mówił producent.
Rzecz jasna, Beats Electronics ma w swoim katalogu także inne produkty. Ot, chociażby samochodowe soundsystemy. Najbardziej spektakularnym projektem w ramach tej dziedziny okazała się współpraca z Chryslerem, która zaowocowała w 2012 samochodami Chrysler 300S ze sprzętem audio ze stajni właśnie Dre. Równie owocna okazała się współpraca Beats z HP, która przyniosła serię komputerów z wbudowanym oprogramowaniem Beats Audio, gwarantującym wyższą jakość dźwięku.
Wreszcie, na fali serwisów w rodzaju Deezer, Beats Electronics przygotowało własny odpowiednik, powstały we współpracy z portalem MOG.com. Beats Music ruszyło w styczniu tego roku i od konkurencyjnych witryn różni się brakiem darmowej, acz naszpikowanej reklamami wersji. „Zależy nam na niezakłóconym strumieniu piosenek, w którym jedyną piosenką, równie ważną jak utwór, którego właśnie słuchasz, jest ta następna w kolejce”, tłumaczył Iovine. Miesięczna opłata wynosi 10 dolarów, w zamian za co otrzymujemy ponad 20 milionów utworów – tyle ile np. Deezer.
Dziś majątek Dre wyceniany jest na 550 mln dolarów. Niewykluczone, że w kolejnych latach producent wyprzedzi Diddy’ego – pod warunkiem jednak, że wyda swój długo oczekiwany, otoczony już niemalże legendą album „Detox”. Pomijając to, że płyta raczej byłaby sukcesem komercyjnym, konto Doktora zasiliłyby nie tylko wpływy z muzyki; on sam stwierdził któregoś razu, że wraz z premierą płyty planuje wypuścić linię alkoholi (koniaku konkretnie) Aftermath. Jeśli jednak do tego nie dojdzie, miejmy chociaż nadzieję, że wypali pomysł z 2010 roku, by Dre wspólnie z Ice Cube’em wyprodukowali film biograficzny o N.W.A., roboczo zatytułowany „Straight Outta Compton”.
{reklama-hh}
Jay Z (na zdjęciu)
Bez wątpienia największym przegranym tegorocznego rankingu „Forbesa” jest Jay Z, który w ostatnich latach rywalizował z Diddym o miejsce na szczycie zestawienia, natomiast tym razem przypadło mu raczej nie do końca zadowalające najniższe miejsce na pudle. Różnica jest wprawdzie niewielka, od Dre dzieli go „ledwie” 30 mln dolarów, ale jednak – wynik idzie w świat.
Być może to efekt dość kilku istotnych zmian, które zaszły w biznesowej karierze nowojorskiego rapera w ostatnim roku. Przede wszystkim Jay Z w kwietniu ubiegłego roku wycofał swoje udziały w drużynie koszykarskiej Brooklyn Nets (dawniej: New Jersey Nets), sprzedając je tajwańskiemu wokaliście Wilberowi Panowi, który został tym samym pierwszym inwestorem ze swojego kraju na amerykańskim rynku profesjonalnego sportu.
Udziały Jaya Z i tak były niewielkie, a raper zrobił to, by móc skoncentrować się na innej sportowej inicjatywie – założonej w tym samym czasie agencji Roc Nation Sports, współpracującej z większym koncernem Creative Artists Agency. Od razu pojawiły się plotki – dotychczas niezweryfikowane – że raper wystara się o licencję agenta sportowego, by móc osobiście wkroczyć w świat najpierw baseballu, a następnie koszykówki i piłki nożnej (swoją drogą, co jakiś czas powracają informacje, że jest zainteresowany udziałami w uznanym klubie piłkarskim Arsenalu Londyn).
W ubiegłym roku odbyła się też dochodowa trasa „Legends Of The Summer”, w którą Jay Z i Justin Timberlake wyruszyli w połowie lipca, a zakończyli ją miesiąc później. Tournee objęło piętnaście koncertów – czternaście w Stanach Zjednoczonych, jeden w Londynie – dzięki którym na konto artystów wpłynęło niespełna 70 mln dolarów.
Podczas trasy Jay Z promował swój ostatni krążek „Magna Carta Holy Grail”. O płycie zrobiło się głośno jeszcze przed jej premierą, gdy okazało się, że raper podpisał wart 5 mln dolarów kontrakt z firmą Samsung. W ramach umowy producent telefonów wykupił milion cyfrowych egzemplarzy albumu i rozprowadził go między użytkowników Samsung Galaxy. Po trzech dniach od premiery, przeznaczonej właśnie dla klientów Samsunga, płyta trafiła do właściwej sprzedaży. Do końca 2013 roku rozeszła się w ilości ponad miliona egzemplarzy. Była też trzynastym z rzędu albumem Jaya Z, który dotarł na szczyt amerykańskiej listy Billboard.
Tyle o dochodach Jaya Z w samym 2013 roku. Gdyby chcieć podsumować jego biznesową działalność w ogóle, musielibyśmy poświęcić na to osobny artykuł. Zbyt wiele w tym dramatów, smutnych rozstań (m.in. z Damonem Dashem, jednym z założycieli Rocawear i menedżerem, który w ogromny sposób przyczynił się do obecnej pozycji Jiggi), nie do końca udanych, aczkolwiek dobrze zapowiadających się epizodów (prezydentura w Def Jam – wystarczy poczytać świadectwa raperów tam zatrudnionych), ale też wiele sukcesów – chociażby w branży nieruchomości – które z muzycznego punktu widzenia nie imponują i może wydają się mało ciekawe, ale w gruncie rzeczy to właśnie one umocniły imperium Jaya Z.
W naszym sklepie internetowym możecie zamówić biografię Jaya Z w atrakcyjnej cenie.