10 najważniejszych płyt: Xxanaxx

Naprawdę wyborny zestaw.

2018.03.30

opublikował:


10 najważniejszych płyt: Xxanaxx

foto: P. Tarasewicz

Tego znakomitego duetu raczej nie trzeba przedstawiać słuchaczom elektro-popu. Ale chyba nie tylko im. EP-ka i dwie studyjne płyty Xxanaxx odniosły przecież spory sukces również poza sceną elektronicznych brzmień. Nie mówiąc już o koncertach, które stają się z roku na rok coraz bardziej spektakularnymi, multimedialnymi widowiskami. Dlatego cieszymy się, że w trakcie akustycznej trasy „Ciepło Tour” Klaudia Szafrańska i Michał Wasilewski znaleźli chwilę, żeby wybrać dla nas po pięć swoich najważniejszych albumów.

– Ciężko jest zmieścić najważniejsze płyty, kiedy do „obsadzenia” jest tylko pięć pozycji – mówi Michał, w czym sekunduje mu Klaudia, która dodaje: – Ale dla CGM.pl zawsze znajdziemy czas (śmiech). Zwłaszcza, że było warto przekopać pamięć i płytotekę. Również dlatego, żeby jeszcze raz wrócić do tych albumów-sztosów.

Jesteście gotowi? W takim razie zaczynamy…

Klaudia Szafrańska:

Alicia Keys – „The Element of Freedom”, 2009

To płyta, przy której dojrzewałam muzycznie. Głos Alicii i klimat jej całej postaci bardzo mnie intrygował. Słuchając jej miałam pragnienie wzbijać się na wyżyny swoich możliwości głosowych. Uwielbiam jej nowojorski styl. Ta płyta była dla mnie wycieczką przez delikatne morze dźwięków, zahaczające o soulowe nuty…

Solange – „A Seat at the Table”, 2016

Mimo, że to w Beyoncé zakochałam się najpierw, to jednak bardziej przemawia do mnie muzyczna droga, którą obrała jej siostra Solange. To jedna z tych niewielu płyt, które od początku do końca wysłuchałam z ogromną przyjemnością. I słucham nadal…

Whitney Huston – „The Preacher’s Wife (Żona Pastora) O.S.T.”, 1996

Swoje pierwsze wokalne kroki stawiałam w pobliskim chórze kościelnym. Od dziecka byłam głęboko związana z muzyką religijną. Podobnie jak Whitney. Obie „wynurzyłyśmy się” z gospelu. Może dlatego czuję takie pokrewieństwo – artystyczne i duchowe – z tą wielką wokalistką. Głos Houston jest absolutnym misztrostwem, a ta płyta wywołuje u mnie radość i w pewien sposób również spokój duszy.

Banks – „Goddess”, 2014

Banks to dziewczyna, której zarówno charakter, jak i barwa głosu spodobały mi się od razu. Uwielbiam takie mroczne wokale, które niosą ze sobą tajemnicę. Każdy numer z tej płyty powoduję u mnie ciarki i przenosi do innego, zaczarowanego świata. Ta muzyka – w połączeniu z jej nieziemskim wokalem – wprawia człowieka w hipnozę, z której nie chce się wyjść.

Lauryn Hill – „The Miseducation of Lauryn Hill”, 1998

Wydaje mi się, że każdy widział, albo chociaż kojarzy film „Sister Act 2” („Zakonnica w przebraniu 2”). To właśnie tam zauważyłam Lauryn i pokochałam ją i jej wokal. Kiedy usłyszałam utwór „His Eyes is on the Sparrow” w jej wykonaniu poczułam, że chcę jej więcej! Chcę poznać jej muzykę. To właśnie gospel, jaki śpiewała w tym filmie, ukształtował moje muzyczne gusta. Do dziś uwielbiam wracać do kawałków zarówno z soundtracku do wspomnianego obrazu, ale również wielkiego i pięknego, solowego albumu Lauryn

Michał Wasilewski:

Onyx – „All We Got Iz Us”, 1995

Z czasów mojej wielkiej fascynacji hip hopem, takich krążków mógłbym przytoczyć spokojnie nawet i pięćdziesiąt. Jednak to właśnie „All We Got Iz Us” jest albumem, do którego wracam najczęściej. Może dlatego, że był ciężki i mroczny? Może ze względu na sentymentalną podróż do czasów szkoły podstawowej, jaką za każdym razem wraz z nim odbywam? Tak czy inaczej to jedna z najważniejszych płyt hip hopowych w moim życiu. Wykrzyczane przez Onyx teksty w połączeniu z hipnotyzującymi beatami, jak w otwierającym płytę „Last Dayz”, to dla mnie absolutny majstersztyk skrojony dla odbiorców o podobnej do mojej wrażliwości. Niepokój, agresja, smutek i wiara w słuszność własnych poglądów to elementy tej płyty, które zawsze poruszają mnie do żywego. Oczywiście nie chciałbym żyć w świecie przedstawianym wówczas przez Onyx, ale przekazywaniu swojej wizji – w bardzo sugestywny sposób – nie mieli oni sobie równych.

Etienne de Crecy – „Tempovision”, 2000

To jedna z tych płyt, a w zasadzie kaset (bo w takiej formie posiadałem ten krążek), które katowałem nie tylko przez kilka miesięcy, ale i lat. Do dziś nie utraciła swojego świeżego soundu i myślę, że śmiało mógłbym wkręcać komuś, że została wydana rok temu. Mimo że właśnie stała się pełnoletnia. Zawsze ceniłem sobie albumy, które emocjonalnie poruszały mnie do żywego. I „Tempovision” jest absolutnie właśnie taką pozycją.

Röyksopp – „Melody A.M.”, 2001

To przede wszystkim „Eple”. Nie wiedziałem, co to za utwór, ani kto jest jego autorem. Usłyszałem go w Radiostacji. To były czasy, kiedy o Shazamie nie było nawet słuchu. Więc docieranie do tego, kto jest wykonawcą jakiegoś utworu, czasami potrafiło trwać kilka miesięcy, a nawet lat. Tak było właśnie z Röyksopp –dopiero dwa lata później, jadąc na wywiad do wspomnianej Radiostacji, dowiedziałem się kto jest autorem tego utworu. Nie pamiętam już, w jaki sposób zdobyłem „Melody A.M.”. A w owym czasie, w mieście takim jak Szczytno, to naprawdę było nie lada wyzwaniem. Jednak pamiętam do dziś, w jak cudowne miejsce zabrał mnie ten krążek. Szczególnie kiedy mija druga minuta utworu „40 Years Back Come” i zaczyna dziać się coś, co jest najpiękniejszą pętlą w muzyce elektronicznej. Dźwięki te zawsze przenoszą mnie w jakiś zupełnie inny wymiar spokoju. A kiedy zamykam oczy, widzę niespokojne skłębione, wieczorne chmury nad majestatycznie spokojnym morzem.

Burial – „Untrue”, 2007

Burial to zupełnie inna liga artysty. Gość, który przez lata nie pokazywał swojej twarzy – pozwalając swojej muzyce mówić za niego. Nie znam wielu artystów, których twórczość aż tak by mnie poruszała. Mam wręcz wrażenie, że jego dźwięki dotykają każdego atomu mojego ciała. Nie umiem określić słowami tego, co robi ze mną album „Untrue”, bo dreszcze to tylko promil tego, co dzieje się ze mną, kiedy go słucham. A największy szacunek mam dla Buriala za to, że stworzył brzmienie, którego nie można pomylić z niczym innym. Wystarczą dwa takty jego utworu i już wiem, że to on. Do dziś nie pojąłem, jak to robi. I myślę, że jego tajemniczość dodatkowo podsyca mój fanatyzm i fiksację na jego punkcie (śmiech).

Moderat – „Moderat”, 2009

Moderat i Burial mają ze sobą sporo wspólnego – zarówno jeśli chodzi o brzmienie, jak i nastrój, jaki wywołują we mnie ich utwóry. Mam też wrażenie, że niektóre perkusyjne rozwiązania u Moderata mają swoje korzenie właśnie w twórczości Buriala. Nie da się ukryć, że – podobnie jak cztery wymienione przez mnie wcześniej płyty – tak również Moderat to swoisty kamień milowy. Jest to jeden z najbardziej rewolucyjnych i odkrywczych krążków jakie znam. Niestety jest to dla mnie powód odwiecznej frustracji – bo od momentu kiedy poznałem utwór „Rusty Nails”, to nie mogłem się od niego uwolnić. Fiksacja ta kosztowała mnie bezproduktywne pół roku – bo zapragnąłem, żeby wszystko, co w owym czasie tworzyłem, brzmiało jak Moderat. A kiedy już to osiągnąłem, to frustracja weszła na kolejny level. Bo zdałem sobie sprawę, że po prostu nauczyłem się ich podrabiać, a nie tworzyć nową jakość. Do dziś zespół ten jest dla mnie projektem bez skazy. I mam wielką nadzieję, że pomimo zawieszenia działalności wypuszczą jeszcze jakiś genialny krążek.

Artur Szklarczyk

Polecane