Już chociażby z tego względu należy pochwalić elbląskiego rapera. Choć obdarzony ewidentnym talentem i łatwością w poruszaniu się po bitach, nie spoczywa na laurach. Daleko mu do typu „genialnego lenia”, który może, ale nie chce. Jeśli wierzyć tekstom na płycie, mamy do czynienia raczej z tytanem pracy, który najlepiej się czuje w atmosferze rywalizacji – gdy ma coś do udowodnienia, kiedyś innym, dziś przede wszystkim sobie. Fantastycznym świadectwem zmagań z własną niemocą jest „Obiecaj mi”, jeden z najlepszych singli kończącego się roku. Podczas gdy negatywny wpływ sukcesu zwykło się łączyć przede wszystkim z „sodówą” uderzającą muzykom do głowy, VNM-a idzie o krok dalej i w wiarygodnym, bezpośrednim nagraniu niuansuje problem, szukając motywacji tak w sobie samym, rywalach po fachu, jak i w słuchaczach. Wszystko to w najlepszym stylu Drake’a: szczere zwrotki przeplatające się z chwytliwym refrenem i położone na bicie, który jest tyleż surowy i głęboki, co łatwo zapadający w pamięć.
Decyzja, by poświęcić całość produkcji SoDrumaticowi, okazała się strzałem w dziesiątkę. Po pierwsze, panowie mieli już okazję ze sobą współpracować – tamte nagrania były najjaśniejszymi punktami poprzedniej płyty VNM-a. Po drugie, niewielu jest w Polsce beatmakerów, którzy dysponowaliby takim brzmieniem jak SoDrumatic właśnie. Muzyka na „ProPejn” jest oczywiście bardzo amerykańska, ale trudno jest wskazać jednego autora zza Oceanu, który patronowałby całej pracy producenta ze Szczytna (mimo że on sam wymieniłby Rodneya „Darkchilda” Jerkinsa). Być może wynika to z faktu, że na płycie dzieje się naprawdę dużo. Rozpoczynamy mocnym bangerem ze świdrującymi wokalami w tle („Zawada 2k13”), by chwilę później cofnąć się do lat 80., ewentualnie miło skojarzyć „Hajs się zgadza” z „99 Problems”. „Zapiekanki” pozwolą pewnie niejednemu słuchaczowi zrozumieć, jaki potencjał tkwi w dobrze rozpisanym basie i jak należy grać napięciami przy użyciu wszystkich instrumentów. „Spejsszyp” podciągnąć można zarówno pod te podniebne dźwięki, które nieraz zwie się mianem „cloud rapu”, jak i r&b spod znaku, dajmy na to, Amel Larrieux. Za mało sampli? „Reintrospekcja” pokazuje, że w dobrej pętli nadal tkwi potencjał. „A kiedy” w pierwszym odruchu może znużyć fanów złotych lat 90. – tempo jest w końcu niespieszne, dźwięki rozmywają się i rozciągają w czasie, subtelna elektronika majaczy w tle; ale kiedy na horyzoncie pojawia się tłusta, funkowa energia, na dodatek doskonale skomponowana z tekstem – wówczas nikt nie powinien mieć wątpliwości, że taki producent jak SoDrumatic to skarb w studiu.
Z jednej strony mamy więc rapera, który wkłada w muzykę całe serce, ale jednocześnie potrafi trzymać swój warsztat w ryzach; tworzy budzące podziw koncepty („Zapiekanki”), ale potrafi też zachwycić pojedynczymi linijkami; usposobionym egocentrycznie, ale otwartym na kwestie rozpalające środowisko („Hajs się zgadza); konsekwentnym w swojej wizji, a zarazem świadom swojej niespójności („Bipolar”). Po drugiej stronie szyby siedzi zaś producent, który z wyczuciem porusza się między brzmieniami melodyjnymi i ambitnymi, między przestrzennymi aranżacjami i pokorą, zmuszającą do usunięcia się w cień. Współpraca idealna – chciałoby się powiedzieć. Co więc nie wypaliło i dlaczego tylko „czwórka”?
Ano diabeł tkwi w szczegółach. Zapraszanie ziomków na swoje płyty – w porządku, ale pod warunkiem, że nie brzmią jak gorsza wersja ciebie (i bez żenady się do tego przyznają). A z Flojdem tak niestety jest. Można by się też zastanawiać, czy akcent Kamili Bagnowskiej jest wystarczająco dobry, by rzucała się ona na angielskie zwrotki. Szkoda świetnej melodii, ale ten wokal mimo wszystko kłuje w uszy – aż dziwne, że VNM, który ma przecież na koncie zwrotki rapowane w tym samym język, zdecydował się na ten krok. Kolejna sprawa to zaśpiewy samego gospodarza – i nie, nie chodzi tu o refreny (mają urok w swojej niedoskonałości), ale fragmenty, dajmy na to, jak ten z pistoletem w „Reintrospekcji”, gdzie elbląskiego rapera najwyraźniej ponosi fantazja i czuje się na bicie zbyt pewnie. Na tych samych zmanierowanych, a w gruncie rzeczy dość komicznych chwytach od czasu do czasu wykłada się też Mes. U VNM-a wygląda to podobnie.
Wreszcie ostatnia sprawa – w „Obiecaj mi” padają wersy: „Myślę, czy idole moi też myślą podobnie do mnie / Wtedy dociera do mnie, że jestem ich myśli głodny / I nie wiem, jak wytrzymałbym bez nowej muzyki od nich”. Na gruncie polskim „ProPejn” jest na pewno produktem oryginalnym, ale gdyby za krążek zabrał się jakiś zagraniczny słuchacz, natychmiast dostrzegłby gęstą sieć inspiracji Drakiem. Tego typu wpływy są oczywiście nieuniknione. Ale VNM powinien w następnej kolejności nauczyć się lepiej zacierać ślady.