WHIYNEY HOUSTON – „I Look To You”

Szczęśliwa Siódemka

2009.09.20

opublikował:


WHIYNEY HOUSTON – „I Look To You”

Siódmy album Whitney to świadectwo solidarności. Muzykę na „I Look To You” napisali m.in. Alicia Keys, Akon, Swizz Beats i R. Kelly.

Początek jest surowy. Twarde, nie upiększane na siłę brzmienie kontrabasu jest oszczędne, żeby nie powiedzieć ascetyczne. Skromnie zaaranżowane „Million Dollar Bill”, autorstwa Alicii Keys, miało w założeniu uwypuklić nadal imponujące umiejętności wokalne ex Mrs. Brown. Jeśli ktoś może zaświadczyć, że one nadal są imponujące. W czasach techniki studynej, rozwiniętej do granic odporności na słabe głosiki Katy Perry czy Madonny, wszystko jest możliwe, więc zrozumcie mój sceptycyzm.

Po przyjemnie staroświeckim zestawie czterech pierwszych utworów, z wybijającym się stylizowaną na leniwą, country`ową gitarą „Call You Tonight” następuje… duet z Akonem! I co? I nadal jesteśmy w klimacie oldskulowego r`n`b z lat dziewięćdziesiątych. Klawiszowy główny temat „Like I Never Left” mógłby nawet powstać jeszcze dekadę wcześniej. Gdyby napisał go jakiś geniusz pokroju Michaela Jacksona… W następnym, zdynamizowanym lekkim bitem „A Song For You”, córka chrzestna Arethy Franklin śpiewa wreszcie tak, że żadne studyjne cacko nie mogłoby tego imitować. Wprawdzie nie olśniewa jeszcze, jak przed laty, ale na tle aktualnie modnych gwiazdek, pozbawionych jakichkolwiek atutów wokalnych, i tak robi wrażenie.

W drugiej części „I Look To You” jest nadal bardzo urozmaicenie: stylowe soulowe ballady idealnie wkomponowują się w nieśpieszne r`n`b, wyprodukowane doskonale, ale z warstewką patyny dla usatysfakcjonowania konserwatywnych i sentymentalnych. Albo z modną elektroniką dla lubiących eksperymenty, jak w „For The Lovers”, które spokojnie możnaby ustawić obok najnowszych dokonań Black Eyed Peas.

Właściwie z każdej z piosenek nagranych na „I Look To You” możnaby zrobić singla. I tylko to zdjęcie na okładce… Rozumiem, że artystka chciała podkreślić, jak wiele przeszła (na własną prośbę) i na front obwoluty trafiła Whitney refleksyjna, wzruszona, a nawet wyglądająca na powstrzymującą się od płaczu. Z pewnością przykuwa tym uwagę. Ale mnie bardziej przekonują pozostałe dwie fotografie, gdzie się śmieje i po prostu wygląda ładniej.

Zdjęcia zdjęciami, ale płytę Whitney kupuje się dla jej wokalnej ekwilibrystyki i pięknych piosenek. I tu już nie jest tak prosto, bo o ile wszystkie kompozycje są udane, to – mam wrażenie – że ze śpiewaniem mogłoby być lepiej. Oczywiście głos to nie syrena 105 L i nie da się go naprawić młotkiem i kluczem siedemnastką. Na szczęście, tak dalece, jak nie znam się na naprawianiu aut, nie mam też pojęcia o wpływie kokainy na struny głosowe, i być może – w przypadku Whitney – wystarczy ćwiczyć, żeby przywrócić jej głosowi moc. Bo teraz on jest tylko bardzo dobry. A pamiętacie, że był wybitny. Kiedy śpiewała „Greatest Love Of All” i już słuchającym brakowało tchu, a ona ciągnęła bez wysiłku vibrato… Miejmy nadzieję, że znów będzie olśniewać. Tymczasem jest na tyle dobrze, że śpiew Whitney Houston może się już podobać.

Polecane