„To człowiek tworzy metamorfozy” – Marcin Flint recenzuje Korę w interpretacji Kamińskiego

Porwać się na Korę, to jak porwać się z motyką na słońce. Ale Ralph nie od dziś ma w sobie kosmitę

2021.10.28

opublikował:


„To człowiek tworzy metamorfozy” – Marcin Flint recenzuje Korę w interpretacji Kamińskiego

Porwać się z zespołem na Korę, to jak porwać się z motyką na słońce. Ale Ralph nie od dziś ma w sobie kosmitę. Osiągnął cel.

Najpierw czteroletni Rafał zafascynował się albumem „Róża”, siódmym studyjnym krążkiem zespołu Maanam, którego Kora była twarzą. Wiele, wiele lat później 31-letni Ralph dzięki spektaklowi zbudowanemu na interpretacjach utworów artystki triumfował na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Po paru miesiącach mamy płytę.

Jej zadaniem – według zapewnień samego twórcy – było opowiedzieć piosenkami o tęsknocie, miłości oraz dzisiejszych czasach. Miłość jasna sprawa, artysta zaczyna od „Łóżka” i studiowania tego lecząco-raniącego fenomenu. To wybór dobry, choćby przez to, że już na starcie można korespondencyjnie policytować się z Korą na rozpiętość głosu i jego intensywność. Ale numer został aż nadto wychłodzony, może nie dzieje się w nim za mało, za to za wolno. Słuchacz może dojść do wniosku, że będzie aktorsko, bezpiecznie. I tu się myli.

Szansę na wspominany komentarz do teraźniejszości (za pomocą przeszłości) daje „Krakowski spleen” – w oryginale była bezsilność po stanie wojennym, jak jest teraz w Polsce każdy widzi i umie ocenić. Tyle że Kamiński od razu zaskakuje łącząc piosenkę z późniejszym o sześć lat „Się ściemnia”. Z pierwszego kawałka jest spinająca całość klamra refrenu, który Ralph cedzi na początku z napięciem. Z drugiego środek – tam gdzie wokalistka zdecydowała się na prawie punkowy krzyk, tam wokalista dobywa głosu prawie operowo, podkreśla dźwięczne „r” pośród grającego fortissimo fortepianu Bartka Wąsika. Czujemy się jak byśmy byli wewnątrz burzy.

Artysta nigdy nie interpretuje na kolanach i pozwala sobie na sporo, ale najczęściej wraca z tarczą. Mnie zachwyciło „Bez Ciebie umieram” – elegancją wiolonczeli Michała Pepola, która nie gra tu jednego zbędnego dźwięku i wokalistą śpiewającym wysoko, delikatnie, z ogromnym wyczuciem. „Nie, nie żartuję” wybrzmiewa boleśniej niż w oryginale. To zwolnienie przy „mówisz kocham, kocham cię” to fantastyczny zabieg. Drugi faworyt? „Ta noc do innych jest niepodobna”. U Maanam to był wyraźnie reggae’ujący w duchu Daab, transowy jam, Kamiński z zespołem zrobił z niego numer wolny, introwertyczny, niepokojący swoim ascetycznym, muzycznym opakowaniem, dojmujący.

To nie koniec zwycięstw. Nabrzmiałe od melodii „Po prostu bądź” nabrało powagi, zaś Marek Jackowski z pewnością doceniłby wysmakowane, nienachalne gitarowe muśnięcia Pawła Izdebskiego. „Wieje piaskiem od strony wojny” nie jest kolejnym wykładem z pacyfistycznego rocka. Ma dramaturgię. Bębny, w pierwowzorze niczego sobie, są tu niczym stado słoni. Po piłowaniu smyczków w refrenie kawałek wzbiera i jest to piękna zawierucha. Triumfem kreatywności okazuje się „Biegnij razem ze mną”. Radzi sobie bez riffu, bez obowiązkowego wydawałoby się saksofonu, proponuje skrzypce Wawrzyńca Topy, synkopowane bębny Wiktorii Bialic, intrygujący dalszy plan. Rafał nie powiela frenetycznej linii wokalnej, śpiewa ostro, część słów wyrzuca, część przeciąga, znajduje swoją własną dzikość. Ale jak coś, to podane sauté „Jestem kobietą” też – wybaczcie tego Matę – oddaje.

Wymowne jest sięgnięcie po „Zabawę w chowanego”, bo to publicystyka na całego i Sekielski nie przypadkowo po dekadzie „pożyczył” sobie ten tytuł na potrzeby swojego demaskatorskiego filmu. Tym razem nie ma dziecięcego gwaru w tle, ani orientalnego przechyłu. Na kompozycję spada klawiszowy deszcz, wykonawca stara się, by tekst został starannie wyartykułowany. Nie mam przekonania do tego, co dzieje się w okolicach trzeciej minuty – bicia serca, pójścia w ironiczną beztroskę. Nie działa to na mnie. W moim odczuciu zupełnie nie wyszedł też „Wyjątkowo zimny maj”. Jest jak nic innego na krążku udziwniony, ucyrkowiony, z płaskim bębnem i fortepianem prezentującym się na zwrotkach jak średnio udany sampel.

W ogólnym rozrachunku słuchaniu „Kory” towarzyszy jednak podziw. To jak przekładalne są wybrane piosenki dowodzi ich niekwestionowalnej klasy, a to jak zostało to wykonane – zdolności Ralpha i jego ludzi. Numery świętej pamięci Pani Olgi nie zniosłyby deficytu talentu tudzież osobowości. Szczęśliwie jednego i drugiego tu pod dostatkiem.

Marcin Flint
Ocena: 4 / 5
Ralph Kamiński „Kora”, wyd. Fonobo

Polecane