Droga za Organiem długa i kręta. Nie dziwi więc, że organizatorom Męskiego Grania trochę zajęło połapanie się w sytuacji. W mijającym roku Organek grał już tam pierwsze skrzypce. Podobnie jak na Woodstocku, gdzie pojawił się ze specjalnym, autorskim programem, z „Głupim” i jeszcze obok Keva Foxa i Dawida Podsiadło. Choć sam w to nie wierzył, może chciał, ale nie przypuszczał – jego (przepraszam za słowo) kariera wybuchła. Platyna za debiut, sold outy, itd. A przecież debiutancką płytę na początku grał z pełnym zacięciem i zaangażowaniem w małych klubach dla 30 osób. I te koncerty niczym nie różniły się od dzisiejszych. Tylko ludzi było mniej, były bardziej kameralne. Nie wiem, czy wtedy nie było więcej energii, a może mi się tylko tak wydaje. Robił piorunujące wrażenie i na szczęście nie przepadł, jak kilka podobnych formacji.
Z debiutanckim albumem zjeździli Polskę wzdłuż i wszerz. Szybko stało się jasne, że „Głupi”, choć świetny, to jednak został nagrany zbyt zachowawczo. Na żywo okazało się, że i muzycy i słuchacze ciągną w tę ostrzejszą, drapieżniejszą stronę. Z mocniejszymi gitarami i agresywniejszą sekcją rytmiczną. Wszystkie te doświadczenia, trochę mimochodem, znalazły swój dom na „Czarnej Madonnie”. Już otwierająca płytę instrumentalna „Introdukcja” świetnie zapowiada wiele z tego, co będzie dalej, ale jak pierwszy singiel, nie zdradza wszystkiego. Sporo klasycznie podanego rocka wymieszanego z transowym bluesem, ze świetnie pojmowanym, absolutnie dalekim od kiczu country, z punkiem o wartości wyższej niż zwykłe „trzy akordy, darcie mordy”. W ogóle w gitarze Organka dużo jest z Waglewskiego. Nie mówię o wirtuozerii i technice, bo panów różni jednak nie tylko przynależność pokoleniowa i dorobek, ale o pewnym sposobie myślenia czy intuicji. To drugie chyba właściwsze. Obaj posiadają też rzadką umiejętność powstrzymania się od zagrania akordu czy mocniejszego szarpnięcia gitarowych żył. To zawsze robiło na mnie wrażenie. Czymś takim, poza tekstem, popisuje się Organek w tytułowej „Czarnej Madonnie”. Przy debiutanckiej płycie wywoływaliśmy duchy Morrisona i innych. Dziś warto gdzieś obok „Czarnej Madonny” posłuchać trochę Johna Portera z różnych okresów, przypomnieć sobie Nalepę czy Hugo Race’a. A może nawet trzeba, bo coś mi się wydaje, że miraż korzennego rocka z bluesem i wszystkimi szerokimi przyległościami to rzeka, która zaczyna wzbierać i przyniesie nam jeszcze kilka bardzo dobrych płyt w najbliższym czasie.
Wracając do „Czarnej Madonny”, zanim dotrzemy do „okładkowej” pieśni, mamy „Psychopomp”. Zaaranżowany i zagrany bardzo skromnymi środkami blues traktujący z nadzieją o życiu, o muzyce? Niech każdy interpretuje to jak chce. To w tym numerze padają słowa – „Głupi ten, co zawracać chciał”. Jeśli Organek tymi słowami odpowiada na swoje dawne rozterki, to cieszę się, że autor „Głupiego” wybrał tak mądrze. Mam bardzo dobrą, rockową płytę.