Macklemore & Ryan Lewis – „This Unruly Mess I’ve Made”

Macklemore, pora zmienić producenta.

2016.02.26

opublikował:


Macklemore & Ryan Lewis – „This Unruly Mess I’ve Made”

“Czas wyjaśnić ten bałagan, który zrobiliśmy”, to wersy, które słyszymy w “Light Tunnels”, nagraniu otwierającym drugą wspólną płytę Macklemore’a i Ryana Lewisa. Panowie od samego początku zdawali sobie sprawę z zamieszania, które wywołali. Pamiętacie słynne słowa Macklemore’a po tym, jak otrzymał nagrodę Grammy za „Najlepszy rapowy album” za „The Heist”? „Zostałeś okradziony. Chciałem, byś wygrał. Powinieneś wygrać. To dziwne i do kitu, że cię okradłem”, tymi słowami raper z Seattle zwrócił się do Kendricka Lamara, który nominowany był w tej samej kategorii za płytę „Good Kid, Mad City”. To ważna wypowiedź, bo zwraca uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze, że Macklemore i Lewis naprawdę nie byli przygotowani na taki sukces. Po drugie, że już wtedy z rapera – a być może także jego produkującego kolegi – wyszedł pewien kompleks. Na zasadzie: „Nie dość, że nie zasłużyliśmy na taką sławę, to jeszcze odeszliśmy od naszych podziemnych korzeni”.

Oba te wątki są kluczowe dla „This Unruly Mess I’ve Made”. Płyta rozpoczyna się wspomnianym „Light Tunnels”, zapisem wrażeń z ceremonii wręczenia Grammy, od wjazdu na imprezę po mowę z okazji otrzymania nagrody. Fantastycznie napisana rzecz, trochę piórem fana, który jakimś cudem zdobył wejściówkę („Jeden rząd dzieli mnie od Taylor, dwa od Jaya i Beyonce”), a trochę faceta z podziemia, którego próbują wcisnąć w nie jego buty („Chcą czegoś na miarę Britney i Madonny/ Chcą mowy jak Kanye, i to jak najdłuższej”). Całość zamyka z kolei znane przed premierą „White Privilege II”, opowieść o poszukiwaniu własnej dykcji w przemyśle, dykcji, która szłaby w poprzek rasowym podziałom i która uwzględniałaby głosy wszystkich: białych dzieciaków z przedmieść i sfrustrowanych czarnych wyrzucanych na margines amerykańskiego systemu sprawiedliwości. Gdy ta piosenka miała swoją premierę jakiś czas temu, wówczas głośno było przede wszystkim o wersach uderzających rzekomo w Iggy Azaelę. Teraz, gdy emocje opadły, zwraca uwagę co innego. W pewnym momencie Macklemore staje przed lustrem i wyrzuca sobie: „Rapujesz o równości, ale czy naprawdę masz to na myśli?/ Demonstrujesz na rzecz wolności czy dlatego, że to wygodne?/ Chcesz, by ludzie cię lubili i akceptowali/ Pewnie dlatego tu jesteś i protestujesz”. Warto pamiętać o tym emocjonującym fragmencie. Często chwalimy amerykańskich wykonawców za wsparcie, które okazują Afroamerykanom. Trudno jednak zmierzyć, ile w tym faktycznego zaangażowania, a ile koniunktury i uległości względem mody.

Wróćmy jednak do podwójnego kompleksu Macklemore’a: kompleksu sukcesu i niezależności jednocześnie. Na „This Unruly…” raper próbuje uciąć głowy obu tym demonom za jednym razem. I trzeba przyznać, że – jako raperowi i tekściarzowi – ta sztuka się udaje. Gdy w pewnym momencie rymuje, że znają go wszędzie, od Niemiec po Japonię, a w rodzinnym Seattle wszyscy biali strzygą się „na Macklemore’a”, słychać, że facet przepracował pewne problemy i teraz z dumą opowiada o sobie jako twórcy powszechnie znanych przebojów. Zresztą i on, i Lewis nie chcą poprzestać na „Thrift Shop”. W „Downtown” próbują więc stworzyć własne „Uptown Funk”, oldschoolowy hit nawiązujący do klimatu lat 70. i 80., w którym historia snuje się wokół pewnego skutera. „Dance Off” – z symbolicznym, niestety, udziałem Andersona .Paaka – czy oparte na chwytliwym koncepcie „Brad Pitt’s Cousin” to też murowane single. Z drugiej strony, gdyby próbować szukać bardziej ambitnego lub niezależnego rysu w tekstach Macklemore’a, jest nostalgiczna, rzucona na absolutnie niedzisiejszy podkład opowieść o graffiti w „Buckshot” oraz przejmujące „Kevin”: dedykowany zmarłemu z przedawkowania kumplowi numer, który zaciera granicę między prywatnym wspomnieniem przyjaciela a publicznym apelem o ograniczenie dostępności leków przeciwbólowych.

„This Unruly…” jest naprawdę świetnie napisane i zarymowane. Wydaje się, że Macklemore jako rzecznik mainstreamu wśród niezależnej muzyki i, na odwrót, alternatywy na listach przebojów – zupełnie się obronił. W jakiejkolwiek roli by nie wystąpił, za każdym razem błyszczy. Nawet doskonale dysponowany w ostatnim czasie Chance The Rapper nie jest w stanie ukraść mu show, nie mówiąc już o YG. Niestety, zachwyt opada, gdy wziąć na warsztat produkcję Ryana Lewisa. Ta ma podobne ambicje, które widoczne są w tekstach Macklemore’a: zadowolić absolutnie wszystkich. I matki białych gimbusów, i bogatych dzieciaków słuchających alternatywy, i czarnoskórych kumpli zasłuchanych w „Illmatic”, i dziennikarzy, którzy traktują muzykę jako zjawisko socjologiczne. Niestety, jeśli chodzi o muzykę, ten rozmach raczej się nie udał. Płyta gnie się od pomysłów, jest zbyt często przeładowana, jeśli chodzi o niepotrzebny, momentami nazbyt skomplikowany aranż. Rozumiem epickie ambicje, ale zmiany nastrojów czy to w „Ligh Tunnels”, czy „White Privilege II” w żaden sposób nie zbilżają tych numerów do „Bohemian Rapsody” – szczególnie że brzmienie jest często plastikowe i czuć, że gdyby kto inny wziął się za poszczególne stylistyki (Donnie Trumpet i The Social Experiment za „Need To Know” i „Let’s Eat”, Mark Ronson za „Downtown”, No I.D. za „Buckshot” czy, dajmy na to, Thundercat za „White…”), efekt byłby o niebo lepszy. To pragnienie dogodzenia wszystkim okazało się tym razem czymś nie tylko przewyższającym umiejętności Ryana Lewisa, ale też szkodliwym dla poszczególnych piosenek, które w sposób karkołomny i niezgrabny próbują czasami łączyć stadionową podniosłość z funkiem („Downtown”) albo godzić rap z fortepianem godnym Adele („The Train”). Z tego misz-maszu najlepiej wypadło chyba „Bolo Tie”, które rozmytą gitarę zderzyło z rozgrzanym, trapującym podkładem.

Może czas na zmianę współpracownika, panie Macklemore?

Polecane

Share This