Ludacris – „Ludaversal”

Na miarę talentu.

2015.04.16

opublikował:


Ludacris – „Ludaversal”

„Wiek to tylko liczba / A Luda rapuje, jakby dopiero skończył 24 lata”, głosi jeden z wersów w singlowym „Call Ya Bluff”. Rzeczywiście, człowiek słucha „Ludaversal” i nie może wyjść z podziwu, że 37-letni raper może być aż tak głodny nawijania. Nowy album Ludacrisa to najlepsza rzecz, jaką przedstawiciel Atlanty wydał od… początku swojej kariery? A jeśli nawet nie, to od jakichś siedmiu lat. To zresztą nie sztuka, bo przez ten czas facet raczej koncentrował się na karierze filmowej, aniżeli muzycznej. Ostatnią płytę, „Battle Of The Sexes”, opublikował w 2010 roku. Tak złą, że chciało się o niej zapomnieć w momencie premiery.

„Ludaversal”, przeciwnie, choć trafia na rynek w bardzo gorącym i jakościowo wyśmienitym okresie, chce się słuchać i słuchać. Główna w tym zasługa, rzecz jasna, samego gospodarza, który rapuje po profesorsku, łącząc dobitność z finezją, mocny głos z elastyczną techniką. Pod tym względem, i trzeba to stanowczo podkreślić, mamy do czynienia z jednym z pięciu–dziesięciu najlepiej rymujących raperów wszech czasów. Przekonuje też jako tekściarz. To przedstawiciel nieco starszego pokolenia, co słychać w sposobie konstruowania wersów: nie trzeba ślęczeć przed monitorem i gapić się w literki, by docenić wartość tych zwrotek. A wszechstronność i nienachalna, naturalna błyskotliwość jest ich bodaj głównym atutem. Może nieco mniej przekonuje mnie Ludacris, gdy uderza w osobiste tony. Wtedy zdarzy mu się sypnąć kilkoma banałami jak np. te: „Patrz, już zaraz walka dobiegnie końca / Turbulencje zawsze towarzyszą lądowaniu / Gdy pasażerowie panikują, bądź spokojny / Nigdy nie jest za późno, by zostać pilotem”. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, jak bardzo potrzebny był mu utwór o zmarłym ojcu i jego problemach z alkoholem („Ocean Skies”).

Wątpliwości znikają, gdy Luda wchodzi w „beast mode”, z polotem upokarza rynkowych rywali i kąsa ten ich śmieszny, niewinny rap. Wtedy na klawiaturę ciśnie się hasztag „Luis Suarez”, a ręce same składają się do oklasków jak podczas środowego meczu Barcelony z PSG. „Zostawiam raperów zakłopotanych jak fryzjer will.i.ama”; „Po tych wersach twoi fani wykreślą cię z listy znajomych na Facebooku”; „Zmieścić moje samochody w jednym garażu to jak grać w Tetrisa” – to wszystko wersy z „Beast Mode” właśnie, bodaj najmocniejszego numeru Ludy od czasu brawurowej kooperacji z Lil Wayne`em w „Last Of Dying Breed” (https://www.youtube.com/watch?v=mj2UmT2pVHA). Takie przechwałki – ani przekombinowane, ani prostackie, za to skuteczne w swoich czytelnych skojarzeniach – pisało się w amerykańskim mainstreamie jakieś 8–10 lat temu. Słychać, że Luda przychodzi jakby z innej epoki. I dobrze.

W „Grass Is Always Greener” nawija, że jego pragnienia nigdy nie pokrywają się z tym, co ma. Rozbija się po całym świecie rozrywki, z kabiny nagraniowej pędzi na plan filmowy, z Ferrari przesiada się do Aston Martina, chce być stateczny i hedonistyczny jednocześnie. To nagranie dobrze komentuje dotychczasowe starania Ludacrisa, który przez lata nagrywał takie albumy, jakby chciał dogodzić wszystkim – i kolegom z osiedla, i dziewczynom w klubach, i tej jedynej, dla której akurat pisze love song. Wszystkim, czyli nikomu. Na „Ludaversal” też mierzy się z różnymi emocjami – od wkurzonego na prawa rządzące rynkiem rapera po przeżywającego rozterki emocjonalne, wkraczającego za chwilę w wiek średni gościa (druga część płyty). Całe szczęście, płyta trzyma przy tym równy poziom od początku do końca. Pierwsze numery („Intro”, „Call Ya Bluff”, „Beast Mode”) to południowe wymiatacze, wprost stworzone do wyżycia się na nich. Spokojniejszą część płyty zwiastuje krótki, naładowany basem „Lyrical Healing”, ale dopiero nagrania ze świetnie wkomponowanymi Miguelem i Usherem – organiczne, oparte na partiach fortepianowych, bliskie choćby temu, co w ostatnich latach robi dla Commona No I.D. – czy oparty na lekkich syntezatorach, wzorowy duet z Big Kritem w pełni równoważą tę bardziej agresywną, mocniejszą część płyty; część, która powraca w ostatnim „This Has Been My World”, gdzie Just Blaze decyduje się na samplowanie „Human Nature” Michaela Jacksona.

Pomysł z MJ`em całkiem się udał, w przeciwieństwie do „Ocean Skies” – tam zderzenie sampla od Billy Talent z banalnym wokalem Moniki kojarzy się z co bardziej obrzydliwymi momentami patetycznego, amerykańskiego mainstreamu. Ale bit do tego utworu jest właściwie jedynym mankamentem „Ludaversal”. Album jako całość jest absolutnie wart polecenia, szczególnie tym, którzy zafascynowani nowymi twarzami hip-hopu, zapomnieli o tym gigancie średniego pokolenia.

Ludacris – „Ludaversal”

Def Jam/Universal

Tracklista:

1. Ludaversal Intro

2. Grass Is Always Greener

3. Call Ya Bluff

4. Lyrical Healing

5. Beast Mode

6. Viagra (Skit)

7. Get Lit

8. Come and See Me (Interlude)

9. Come and See Me (Feat. Big K.R.I.T.)

10. Good Lovin (Feat. Miguel)

11. Ocean Skies (Feat. Monica)

12. Not Long (Feat. Usher)

13. Charge It To the Rap Game

14. This Has Been My World

Polecane