„Kruche” ma dwa oblicza. No, właściwie to cztery, bo płytą rządzą dwie podstawowe opozycje. Pierwsza: nowofalowe, motoryczne niekiedy brzmienie versus wolne, fortepianowe ballady. Druga: teksty polskie versus teksty angielskie. Mamy więc cztery ćwiartki, do których możemy przyporządkować poszczególne fragmenty płyty.
Nie zawsze są one obecne. Niekiedy już po pierwszych dźwiękach można się spodziewać, w którą stronę pójdzie nagranie (i mam tu na myśli tak skrajne przykłady jak kameralne „Miniature Life” czy cover Queens Of The Stone Age „I Sat By The Ocean”). Jednak to właśnie dlatego tę pracę aranżacyjną wypada docenić To ona ciągnie album w górę. Proszę zwrócić uwagę, z jakim smakiem wprowadzane tu są syntezatory – i jak świetnie wybrzmiewają na tle mocnych partii klawiszowych. Równie dobre wrażenie robi fortepian, gdy skonfrontowany jest z czystym, selektywnym basem w „Whatsherface” lub ejtisowymi syntezatorami w „Brother”. Ba, nawet stosunkowo jednorodny „Lonely House” buduje kapitalną dramaturgię, rozpadając się pod koniec w jazzowe drzazgi.
Zasygnalizowane wyżej dwie osie, po których porusza się „Kruche”, mogłyby sugerować, że łatwo jest ująć ten album w schemat, ewentualnie wyróżnić jakieś podstawowe reguły, na których się opiera. Nic bardziej mylnego. Proszę zwrócić uwagę, z jaką nieporadnością spotykają się dziennikarze, gdy próbują zaklasyfikować gatunkowo ten krążek – albo przynajmniej zgromadzić inspiracje za nim stojące. Poza tym, z uwagi na to, że główną osią materiału są tu melodie klawiszowe, płyta – pomimo różnych wariactw po drodze – jest spójna i najlepiej wypada, gdy słucha się jej w całości. W dobie singli to istotny komplement.