Dodaj do tego regularne trasy koncertowe i gościnne występy, a masz w osobie Eldoki muzycznego pracoholika pokroju O.S.T.R.`a. Za aktywność więc duży plus. Niestety, idąc tropem Ostrego, człowiek wpada na przykrą zależność – im częściej udzielasz się w biznesie, tym bardziej jesteś narażony na dokuczliwą rutynę. Wydaje się, że Eldo również wpadł w tę pułapkę. „27” to zdecydowanie dobry album, oparty na klasycznych bitach, stanowiący przyjemną odmułkę od eklektycznego (acz genialnego) „Człowiek, który chciał ukraść alfabet” z 2006 r. „Podróże” Grammatika rozpatruje się z kolei w kategorii artystycznej porażki, potwierdzającej brak pomysłów Eldoki i Juzka na dalsze działania. „Nie pytaj o Nią” usadawia się gdzieś po środku. Przebojowości i sznytu „27„, ale wyszedł z tego solidny album, który właściwie definiuje obecną pozycję Leszka.
W rapie Eldo trudno doszukać się czegoś nowego. Porównując jego dzisiejsze nagrania z chociażby takimi „Światłami Miasta„, słuchacz z pewnością nie usłyszy wielkiej rewolucji w sposobie nawijania. Mamy wciąż do czynienia z raperem, który przekłada treść ponad formę, stanowiącą raczej dla niego konieczność niż pole do popisu. Chociaż… w „Mieście Gwiazd” widać ewidentną próbę pokombinowania z flow, zabawy z tempem. Działania te trudno zaliczyć do specjalnie udanych, ale doceniam je, bo takie zagrywki powstrzymują od nudy, w jaką może wprowadzić momentami jednostajna, choć pewna nawijka Eldoki. Tekstowo obracamy się wokół podobnej tematyki, co wcześniej. Starsi warszawiacy na pewno nie raz się uśmiechną przy niektórych wersach, bo jest tu z jednej strony hołd dla stołecznych ulic, którymi niegdyś przechadzali się Tyrmand i Deyna, a z drugiej krytyka zblazowanej „Warszawki”. Pozostali słuchacze docenią na pewno znany nie od dziś liryzm Eldo, jego plastyczne opisy początków rapu w Polsce i gorzkie komentarze społeczno-polityczne, które cieszą tym bardziej, że nie kończą się na pustych ogólnikach. Eldoka ma swoje zdanie. Możesz się z nim zgadzać lub nie, ale musisz je docenić.
Niestety, o ile rap od jakiegoś czasu prezentuje u ex-członka Grammatika solidny, ustabilizowany poziom, o tyle jego rękę do bitów trudno ostatnio uznać za wybitnie pewną. Cóż, Bitniksi postawili na „CKCUA” wysoko poprzeczkę. Nie udało się jej w 2007 r. przeskoczyć Flamastrowi, nie udało się i zgromadzonym na „Nie pytaj o Nią” beatmakerom. Zjawin i Szczur to dobre chłopaki. Mają ciekawe pomysły na podkłady, niezły warsztat, jednak czegoś ewidentnie brakuje. Wykończenia? Brzmienia? Pewnie tak, bo podkłady sprawiają momentami wrażenie, jakby praca nad nimi została urwana w połowie. Jeśli już postawiono na oszczędność, to przydałby się „gruby bas”, który Eldo podobno strasznie lubi, a którego brak głębi tak bardzo razi. Muzyka młodego DonDe nie powinna za to ujrzeć światła na legalu. Perkusja sprawia wrażenie zrobionej w 15 min. na pierwszym-lepszym programie do sklejania beatów na komputerze, poparta jest dodatkowo najczęściej infantylnym, prostym pianinkiem, ozdabianym tu i ówdzie skrzypcami (kto jeszcze bierze się za takie kombinacje?! myślałem, że Francuzi na początku XXI w. wyczerpali limit). DonDe ma potencjał, słyszałem kilka innych jego bitów, ale tu ewidentnie dał ciała, po prostu. Rozumiem, że produkcja w przypadku tej płyty miała stanowić tło do pochmurnych refleksji Eldoki, ale bez przesady. Bitnix pokazali, że można uniknąć banału.