Czym jest współczesny ZAiKS? Współczesny ZAiKS to stowarzyszenie wyrosłe z instytucji powoływanej przez samych twórców blisko 100 lat temu (wśród jego twórców był chyba nawet Tuwim!), dziś funkcjonujące na podstawie decyzji jednego człowieka – ministra kultury i w oparciu o przepisy pozwalające zarządowi tej organizacji stanowić regulacje, z którymi trudno innym dyskutować. Ta ministerialna decyzja, to nadanie ZAiKS prawa do hurtowego reprezentowania twórców jako Organizacja Zbiorowego Zarządzania. Jednym zdaniem – ZAiKS ma ściągać opłaty za korzystanie z czyjejś twórczości i redystrybuować je wśród autorów. Niby proste. Ale jest jedno „ale”. A nawet kilka. Największe „ale” jest takie, że system, którego kurczowo trzyma się ZAiKS, stworzono został dekady temu i średnio się ma do współczesnej sytuacji na runku muzycznym. Ale to pół biedy.
Co i rusz do mediów dostają się informacje, a to o wysokich kosztach działalności (ZAiKS pobiera blisko 20% prowizji od tantiem), a to o trudnych do uzasadnienia inwestycjach (pałac w Janowicach) czy o „przetrzymywaniu” znacznych kwot i zwłokach z ich przekazaniem artystom… Czasem pojawiają się próby wyjaśniania sytuacji przez ZAiKS, ale jakoś nie są one specjalnie przekonujące. 1 marca na specjalnej konferencji prasowej zorganizowanej przez Stowarzyszenie poświęconej akcji „Nie płacę za pałace” usłyszeć można było, że kupno pałacu w Janowicach za 4 mln zł to nie rozrzutność, bo pałac po remoncie (i znów koszty) przeznaczony ma być na miejsce, w którym młodzi twórcy mają znaleźć przestrzeń do rozwijania swoich talentów. Cztery bańki. Brawo. Celna inwestycja. Bardzo celna. Faktycznie tych czterech baniek nie dało się wydać z większym pożytkiem dla twórców, których przecież Stowarzyszenie ZAiKS reprezentuje.
Pałac pałacem. Stowarzyszenie posądzane jest o niepohamowaną pazerność i próby ściągania opłat z różnych podmiotów, które z rozrywką i czerpaniem dochodów z czyjejś pracy twórczej mają związek najwyżej iluzoryczny (sprawa słynnego fryzjera, który ogolił ZAiKS jest świetną ilustracją tego). Tyle energii skierowanej na działania policyjno-skarbowe… a we wrześniu minionego roku wszyscy pochylaliśmy się nad gorzkim wyznaniem Rroberta Brylewskiego, który nie ma nic ze swojej twórczości, bo miał kiedyś w dupie rejestrowanie swoich utworów w ZAiKS. Dziś już tego zrobić nie może, bo wewnętrzne regulacje Stowarzyszenia nie pozwalają rejestrować utworów starszych niż 10 lat. Zatem można od każdej rozgłośni ściągać pieniądze za emisję utworów, którzy autorem lub współautorem jest Brylu, ale Brylu nie może cieszyć się dochodów jakie dawać mogłaby mu jego twórczość. Może pocałować klamkę. Albo ją wyrwać i wsadzić ją sobie w… W głowie mi się nie mieści, że Stowarzyszenie reprezentujące i dbające o prawa muzyków, w którego władzach zasiadają przecież muzycy, dopuściło do tak absurdalnej sytuacji i – co ważniejsze – nie naprawiło jej. Przecież do jedna decyzja. Zwykły akt dobrej woli. Lepiej jednak prowadzić kompromitujący i ośmieszający spór sądowy z fryzjerem.
Teraz na tapecie jest opłata reprograficzna. Istnieje ona u nas od ponad 20 lat. I faktycznie objęte są nią nośniki, których nie znajdziemy już w masowej sprzedaży, jak kasety magnetofonowe czy VHS. Bzdura. Taka sama, jak i sama opłata, którą ma rekompensować straty twórcom wynikłe z kopiowania ich twórczości. O ile jeszcze 20 lat temu można było doszukać się jakiegoś w tym sensu, bo przecież po kasety na półkach sklepowych sięgali właśnie ci, którzy chcieli skopiować sobie coś, zamiast kupić oryginał. O tyle dziś sprawa nie jest już tak oczywista. Czy dziś opłata reprograficzna ma sens? Moim zdaniem nie. Czy potężne działania i lobbing na rzecz jej rozszerzenia na nowe produkty (tablety, smartfony…) są racjonalne? Czy nie lepiej całą energię i środki zaangażowane w obronę opłaty reprograficznej skupić na promocji korzystania z legalnych źródeł kultury, z których zyski czerpią również twórcy? Ok, wiem, wielkość tych zysków bywa dyskusyjna… to kolejne pole do popisu pań i panów z ZAiKS. A nie batalia o „podatek od kopiowania” i procesy z fryzjerami.
ZAiKS będzie „zły” dopóki, dopóty w powszechnym odczuciu będzie skupiał się na kontrybucji opłat, a nie aktywnej promocji korzystania z legalnych źródeł kultury. Jeśli nauczymy się wszyscy konsumować kulturę w sposób legalny i będzie to równie łatwy sposób, jak te wszystkie nielegalne… to żaden podatek ani jego modyfikacja nie będą potrzebne. Pozostanie już tylko kwestia jasnego i klarownego modelu pobierania przez ZAiKS opłat i ich redystrybucji wśród twórców (w tym takie kwiatki, jak sprawa Brylewskiego). A jeśli taki model jest i funkcjonuje, to największym grzechem ZAiKS jest to, że mało kto o nim nie wie.
Zanim jednak zaczniecie rzucać kamieniami w ZAiKS, zastanówcie się proszę, jaki jest Wasz – słuchaczy – wkład w tak zwaną „zmienioną sytuację” na rynku, w której artyści nie czerpią już takich dochodów jak kiedyś z dystrybucji swoich dzieł? To proste. Najpierw nie widzieliście nic złego w kupnie pirackich (czyli kradzionych) płyt. Potem przestaliście w ogóle kupować płyty. Wieki temu Metallica wojująca z cyfrowym piratem traktowana była jak grupa pazernych biznesmenów zdzierająca z dzieciaków ostatnie kieszonkowe. Darmowe pliki, wbrew woli twórców, dalej masowo krążyły między Waszymi komputerami, aż wreszcie pojawiły się serwisy streamingowe. Dobrze, że są. Jednak jakby nie patrzeć, wykorzystują skrajnie niekorzystną sytuację artystów dyktując im takie, a nie inne warunki. I zanim zaczniecie wrzeszczeć, że w Polsce przynajmniej fani hip-hopu kupują jednak płyty, to zastanówcie się trzy razy. Artysta mający na fejsie setki tysięcy „fanów”, miliony wyświetleń na YT, sprzedaje – jak dobrze pójdzie – nakład płyty rzędu kilku tysięcy sztuk, czyli mieszczący się w bagażniku przeciętnego kombi. W pięknym kraju zamieszkałym przez 36 milionów ludzi. ZAiKS zły, ale my – słuchacze, też nie lepsi.