Szybki wgląd w biografię Te-Trisa i kilka słodko-gorzkich chwil. Od życia w PRL-owskiej rzeczywistości, przez śmierć ojca, po pierwsze przygody z gitarą, aż po odnalezienie miłości w hip-hopie. To historia, w której happy end zbliża się z każdym kolejnym wersem: światło muzyki coraz wyraźniej oświetla raperowi ciemną rzeczywistość. Piękny, wspomnieniowy numer.
„Tam i z powrotem (dookoła)” (feat. Łona)
Tet od samego początku lubił numery oparte na konceptach. Można wymienić choćby tytułowe nagranie ze słynnej EP-ki „Naturalnie”, gdzie wygrywa motyw czterech żywiołów. Prawdziwy jednak wysyp tego typu nagrań przypadł na debiutancki legal – „Dwuznacznie”. Od podróżniczej historii z zaskakującą puentą, przez rapowanie skrótami, po nakreślenie obrazu tajemniczego, wydrążonego ideału – nie chcę Wam za dużo spoilować, jeśli tych nagrań jeszcze nie słyszeliście, bo pierwsze z nimi spotkanie jest bodaj jedynym wartościowym i przyjemnym. Na tym polega słabość „Dwuznacznie”: to w dużej mierze zbiór utworów, które stawiają na efekt zaskoczenia i dlatego zachwycają za pierwszym razem, ale niespecjalnie chce się do nich później wracać. Takim przykładem jest „Tam i z powrotem”.
„Magnum”
Tet ma na koncie kilka storytellingów i choć największa ich ilość przypadła na wczesne lata kariery, wydaje się, że jest to na tyle istotny wątek w jego twórczości, że warto by tu o nim wspomnieć. Wybrałem „Magnum”, bo raz, że noirowy, zbudowany na motorycznym podkładzie, brudny klimat nadal się broni, a dwa, że akurat ten numer – pochodzący z „Naturalnie” – doczekał się kontynuacji na „Dwuznacznie”, czyli że dla samego Teta był w jakiś sposób ważny.
„Prawo do bragga”
„Tak na początek, to przestań zgrywać durnia przy mnie/ Bo możesz mieć problem jak Edyta Górniak z hymnem”, ten początek do dzisiaj robi wrażenie, nawet jeśli całe „Prawo do bragga”, imponujące w momencie premiery, w 2015 roku, obecnie raczej trąci myszką. Nerwowy, zaniedbujący flow sposób składania zwrotek – jak najbardziej błyskotliwie i intertekstualnie, z naciskiem na drugi wers w dwuwersie – to pamiątka po wielu bitwach freestyle’owych, w których Tet się wsławił. Teraz, określając czyjeś przechwałki mianem „wziętych z WBW”, raczej chce się dokuczyć, aniżeli pochwalić. Składanie fajnych wersów to nie tylko wymyślanie na poczekaniu sprytnych szpilek, ale pewność siebie, warsztat, płynność w nawijce. „Prawo do bragga”, jakkolwiek niegdyś rzucające cień na całą scenę podziemną, dziś już na szczęście nie obowiązuje.
„Teraz patrz”
Był też taki okres w karierze Te-Trisa, gdy jak sam przyznaje po latach (patrz ostatnie nagranie w rankingu), zdarzyło mu się polecieć wysoko, tak wysoko, gdzie nawet stewardessy nie latają. Na „Locie 2011” były takie momenty, były też na „Teraz” – i to za ich sprawą Tet trafił wówczas na czarną listę raperów, których tematy wyczerpują się na „wygrywaniu życia”. Co by nie mówić o tym nurcie najedzonych, zadowolonych z siebie MCs, trzeba przyznać, że udało im się kilka numerów. Jednym z nich jest „Teraz patrz”: spojrzenie wstecz i duma z tego, co się osiągnęło.
„Sen” (feat. Ras, Reno)
Mixtape’y to wciąż – nie wiedzieć czemu – tradycja, którą praktykuje bardzo wąskie grono wykonawców. Zamiast wrzucać za darmo do internetu nowy materiał nawet na cudzych bitach, polski raper woli dorzucić jako bonus kilka odrzutów z sesji nagraniowej do swojego nowego albumu. Te-Tris odrobił swoją lekcję, nagrywając mixtape’y na bitach Statik Selektah i tych z dorobku Jaya Z. „Sen” to bodaj najbardziej brawurowa kooperacja, z Rasem i Reno gościnnie i Just Blaze’em, remiksującym Lenny’ego Kravitza, na podkładzie.
„Ile mogę?”
Największy przebój Te-Trisa? Bardzo prawdopodobnie, ale przy okazji jeden z najlepszych numerów w dorobku rapera z Siemiatycz. Gospodarz znakomicie wyczuł nowatorski, pełen polotu i melodii podkład Bob Aira. W momencie premiery „Lotu 2011” pojawiały się tu i ówdzie głosy, że gdyby tak brzmiał rap w radiu, nikt nie miałby powodów do narzekań. Prawda, ale ten hitowy potencjał to w dużej mierze dzieło fantastycznego refrenu Rzeźnika.
„Chwilove Part 1”
„Teraz”, wspólny album Te-Trisa i Pogza, sprawiał wrażenie podrasowanej wersji „Lotu 2011”. Tak to przynajmniej w zamierzeniu miało wyglądać – jeszcze ładniej, jeszcze melodyjniej, jeszcze bardziej muzycznie – ale koniec końców wyszła z tego wydmuszka, płyta przypominająca wystawną imprezę, po której człowiek zadaje sobie pytanie: na co ja wydałem tyle hajsu? Na świętowanie dobrych chwil, a jakże. O tym jest właśnie „Chwilove Part 1”. Znów Rzeźnik, znów piękne, dopracowane brzmienie. Przez kilka minut potrafi zachwycić. Później ta słodkość przyprawia o wymioty.
„My-Wy-Gramy”
Znajomy zestaw, prawda? Te-Tris na bicie, Sir Michu na klawiszach. Ta formuła pracowała już na debiutanckim krążku Teta, „Dwuznacznie”, a „My-Wy-Gramy”, choć jest przykładem najwyrazistszym, nie jest jedynym. Całość rozkręca się tutaj powoli, od umiejętnie wprowadzanego, częściowo wygrywanego na żywo instrumentalu, po sam rap. Pierwsza zwrotka od sześciu lat przyprawia mnie o ciarki. Moment, w którym gospodarz przechodzi z off-beatu do chwytającego za serce, energicznego flow – to jedna z tych chwil, o których chyba rapował później w „Chwilove”, rzecz absolutnie nie do zapomnienia.
„Definitywnie”
Z jesieni 2009 roku przenosimy się do jesieni 2015. Znów Te-Tris z Sir Michem w numerze, który niech posłuży za podsumowanie tego wyboru nagrań. Bo sam numer jest właśnie takim rozrachunkiem Teta ze sceną i własnymi doświadczeniami. „Wiem, za bardzo high, czasem, czasem fly za bardzo”; „Ludzie patrzą na to, pytają, kiedy im wyświetlę film/ O dzieciaku znikąd, bo tak często widzą siebie w nim”; „Parę numerów, co na stałe tutaj weszło w rap” – wszystkie te wersy w jakiś sposób odnoszą się do tych etapów kariery, o których była mowa wyżej.