Streaming not dead. Felieton Artura Rawicza

Pogłoski o rychłej śmierci serwisów z muzyką są przesadzone.

2016.01.11

opublikował:


Streaming not dead. Felieton Artura Rawicza

Ostatnio głośno zrobiło się o tym, że Jej Wysokość Adele postanowiła, że jej nowy album nie będzie dostępny w żadnym z serwisów streamingowych. Bo nie. Tzn. nie tłumaczyła dlaczego. Dostępny jest i będzie tylko singiel „Hello” promujący płytę „25”. Jest już kilku artystów, którzy głośno proklamują swój brak miłości do takiego sposobu dystrybucji muzyki. Jest Taylor Swift, jest Metallica, Keith Jarrett, itd. Są też całe wytwórnie muzyczne, zazwyczaj te mniej znaczące lub wąsko wyspecjalizowane (jazz). Czy to coś znaczy? Raczej nic. Swift i tak w końcu pojawiła się w jednym z serwisów. Pojawi się i Adele. Tylko jeszcze trochę posprzedaje fizycznych nośników. Tak myślę. Przecież jej poprzednie płyty są streamingu i zarabiają pieniądze. To i ta będzie.

Decyzję Adele traktuję raczej w kategoriach marketingowych i doraźnych, krótkoterminowych. Artystka bije rekordy sprzedaży w tygodniu otwarcia, w pierwszym miesiącu, itd. Decyzja o nie wprowadzaniu płyty „25” do legalnej dystrybucji w streamingu powoduje, że o tym albumie mówi się jeszcze więcej i jeszcze głośniej. Prosty, tani i skuteczny sposób na promocję. I może faktycznie ma jakiś wpływ na sprzedaż fizycznych nośników. Może. A jeśli faktycznie ma, to jaki? Ile osób odpuściłoby sobie zakup tej płyt, jeśli mogłoby ją spokojnie sprawdzić w sieci? Zgaduję, że niewiele. Płyty można przecież odsłuchać przed zakupem w sklepie. Ok, mało to wygodne i praktyczne. I nie wszędzie dostępne. Poza tym, nie oszukujmy się, ta, i każda inna płyta, spokojnie dostępna jest w nielegalnych serwisach, nad którymi żadnej kontroli ani artysta, ani wytwórnia nie mają. Nie mają też dochodów z tego tytułu. Zatem, gdyby nie aspekt merketingowo-promocyjny, decyzja Adele byłaby po prostu kuriozalna.

Przy okazji całej sprawy pojawiły się też ciekawe głosy wieszczące nadciągającą nieuchronnie śmierć serwisów streamingowych. Skoro wielcy artyści uciekają stamtąd, skoro nie są zadowoleni z kasy, jaką tam zarabiają, skoro renesans przeżywają winyle, to znaleźli się tacy, co gotowi są podpisać się pod hasłem – „streaming is dead”. To bardzo gruba przesada. „Streaming not dead”? Długo jeszcze not dead. Odwrotu nie ma, czy nam się to podoba, czy nie.

A okazuje się, że raczej się podoba. Zwłaszcza przyszłości tego świata, czyli młodemu pokoleniu. Z takiej lub innej formy dystrybucji, która wyrośnie ze streamingu korzysta i korzystać będzie najmłodsze pokolenie, które już teraz nie kojarzy muzyki z fizycznym nośnikiem. Ten jest dla nich staroświecki, niewygodny i zbędny. Oni wolą muzyki słuchać, mieć do niej dostęp zawsze i wszędzie. To po pierwsze. Po drugie, już samo pojawienie się serwisów streamingowych ograniczyło piractwo o kilkadziesiąt procent. Sam model zachowania się słuchacza nie zmienił się, nadal lubi on mieć mobilny i nieograniczony dostęp do muzyki w sieci, nie czuje potrzeby kupowania i stawiania na półce płyt. Zamiast szperać i szukać właściwego pudełka woli kliknąć i już. Tyle, że skoro może korzystać z legalnego i taniego, często bezpłatnego źródła, to to robi. Nie bawi się w piractwo, bo po co? Tym bardziej, że to ostatnie piętnowane jest przez wszystkich – od artystów, przez dziennikarzy aż po wytwórnie i serwisy streamingowe. Jest passe i obciachowe. Obciachu nikt nie lubi.

Zatem prędzej czy później Adele „w całości” pojawi się w streamingu. Pewnie na lepszych dla siebie warunkach. A i te przecież nie są już takie najgorsze, odkąd artyści wzięli sprawy w swoje ręce i takimi inicjatywami jak TIDAL robią dobrze i sobie, i słuchaczom. Wraz ze wzrostem jakości plików, szerokością oferty, liczbą użytkowników będzie też rósł udział samych artystów w zyskach ze streamingu. Pośrednik zostanie zawsze. Wytwórnia, agent pewnie też. Ale odwrotu od cyfrowej dystrybucji, zwłaszcza tej na rządnie, nie ma.

Swift wróciła, poprzednie albumy Adele są dostępne, wreszcie – i to też bardzo istotne – całe katalogi największego zespołu świata, jakim jest The Beatles dostępne są w serwisach streamingowych, to jak tu wieszczyć ich śmierć? Ja bym się nie odważył, choć sam wolę jeszcze szelest folii, rytuał rozpakowania i trzymania płyty w dłoniach… to zdaję sobie sprawę z wygody i praktyczności jaką niesie ze sobą streaming. Streaming bardzo długo jeszcze not dead.

Polecane

Share This