Wbrew temu, co kiedyś napisał Taras, pierwszy wywiad dla CGM.pl zrobiłem jesienią 2009 roku. I właściwie była to pierwsza moja poważniejsza rozmowa na potrzeby mediów. I wbrew temu, co twierdził Taras, to nie ja chciałem, a zostałem w sytuację wmanewrowany. Było to tak: osoba, która miała zrobić wywiad z Markiem Piekarczykiem z TSA jakoś wysypała się, a rozmowy tej nie można już było odwołać. Od wiosny pracowałem w CGM.pl, byłem pod ręką. Może zrobiłbyś wywiad z Piekarczykiem? – usłyszałem – chyba się jakoś tam znacie? – No, znacie to przesada, ale… ja nigdy nie robiłem wywiadów przed kamerą… – broniłem się, ale odpowiedź jaką usłyszałem, kompletnie mnie rozbroiła – Jak pójdzie ch*jowo, to powiemy, że się nie nagrało, czy coś…. Zgodziłem się.
Do Hotelu Mercury, w którym byliśmy umówieni, jechałem ze sraczką. Przypomniałem sobie wszystko, co wiem o Piekarczyku i TSA. Przeczytałem, co przeczytać można było. Stresowałem się, żeby wszystko spamiętać. Nie chciałem wyjść na głupka. Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że wcale nie trzeba wszystkiego wiedzieć oraz, że jak się wyjdzie na głupka, to tragedii też nie ma. No ale tymczasem sraczka.
W hotelowym pokoju był bałagan, to rozstawiliśmy sprzęt na korytarzu. Usiedliśmy przed kamerą i tak się zaczęło. Nie wiedziałem nawet, kiedy minęło ponad 70 minut. Później przywykłem do tego, że czas przed kamerą to pojęcie względne. Rozmowa wyszła ponoć świetnie, wszyscy byli zadowoleni. Tylko Taras marudził, że za długo. Za to z Piekarczyka udało się wyciągnąć ciekawe wspomnienia (wiedzieliście, że ma na swoim koncie produkowanie bitów? Tak, tak… Zrobił je dla kolegi z pracy, z budowy w NY. Murzyn zakochał się we fryzjerce i chciał się jej oświadczyć rapując pod zakładem do podkładów Marka puszczanych na full z boomboxa). To był ten pierwszy poważny wywiad. Dlatego dobrze pamiętam.
Acha, nie lubię słowa wywiad. Po pierwsze kojarzy mi się ze służbami specjalnymi, po drugie, w moim wykonaniu to wciąż amatorskie rozmowy, w których bardziej pokazujemy, kim jest (a właściwie jaki jest) rozmówca. Odarty z bariery niedostępności, bez menadżera, bez niepotrzebnego dystansu. Ot, zwykły człowiek, jak my. Tak samo musi spłukać wannę po sobie, wstawić gary do zlewu, nogi mu śmierdzą. Człowiek, nie gwiazda.
Czy te rozmowy to trudne są? Nie bardzo. Nie zawsze. Są jednak mocno wyczerpujące. A to dlatego, że praktycznie wciąż trzeba być piekielnie skupionym. Mózgownica pracuje na najwyższych obrotach. Trzeba z refleksem reagować na to, co się słyszy. Zwłaszcza jak słyszy się bzdury albo wyświechtane komunały. Równocześnie ze skupieniem trzeba łapać dowcip, zachować luzik. Ale to właśnie to skupienie uwagi najbardziej wyczerpuje. Kiedyś jednego dnia zrobiliśmy osiem wywiadów. To rekord. Spałem potem kilkanaście godzin.
Są takie rozmowy, które będę pamiętał długo… Na przykład pierwsze dłuższe spotkanie z Peją. Znów hotel. Rysiek był po dużym koncercie w Warszawie, podczas którego odbierał Złote Płyty za któryś album, a ja byłem na turbo kacu, bo mocno przedawkowałem, jakbym to ja miał co oblewać. Spotkaliśmy się rano. Łeb mi trzeszczał, była niedziela. Ani na recepcji, ani w całej okolicy nie było żadnych tabletek przeciwbólowych. Koszmar. Koszmarnie też zapowiadało się przed pierwszą dużą rozmową z Tede. Czekaliśmy na niego jak kołki, bo oczywiście musiał się spóźnić. Jak już się pojawił, to oznajmił, że się spieszy, bo powinien być już gdzie indziej. Rozmawialiśmy z 1,5 godziny. Przestało mu się spieszyć. Tyle że o poważnej rozmowie nie było mowy. Trochę zły byłem… bo wyszedł kabaret. Pomyślałem, że kompletna dupa z tego będzie. Okazało się wprost inaczej.
Najzabawniejsze zawsze są wpadki. Te też się pamięta. Raz pomyliłem siostry Przybysz, innym razem Anię Szarmach z kimś tam jeszcze. Najzabawniejsze dla widza, a koszmarne w skutkach dla artysty są interwencje menadżera w treść wywiadu. Raz menadżer jednej z obecnych jurorek jakiegoś talent show przerwał nagranie, bo nie tak jak trzeba zwracałem się do jego gwiazdy, innym razem po bardzo fajnej rozmowie z poprockową gwiazdką jej menadżerka bardzo, ale to bardzo chciała, bym zapytał się koniecznie o nową płytę. Kamera pracowała non stop. Zapytałem się zgodnie z życzeniem. Osoba, która do tej porty swobodnie, ciekawie i dowcipnie ze mną rozmawiała, nagle zaczęła mówić bez przekonania wyryte na pamięć regułki i slogany prawdopodobnie napisane przez samą menadżerkę. Wyszła z tego groteskowa katastrofa 🙂 Materiał poszedł w CGM.pl w całości.
{sklep-cgm}
Faktycznie, rzadko też przed nagraniem słucham całych płyt. Nie ukrywam tego. I tak słucham tyle, ile mogę. A artyści zawsze pytają się – słuchałeś? Raz odpowiedziałem – zaraz będziesz miał okazję mnie przekonać, żebym posłuchał całości…. I to był błąd. Artysta spalił się, zaczął się spinać, denerwować i rozmowa wyszła kwadratowa.
Jestem takim gościem, że przeważnie lubię ludzi. Jestem ich ciekawy, zwłaszcza artystów. Darzę ich sympatią. Dlatego nie atakuję, nie cisnę. Poza tym uważam, że konfrontacja przed kamerą nie ma sensu. O wiele ciekawiej robi się, kiedy w przyjaznej atmosferze rozmawia się na trudny dla rozmówcy temat. Wtedy można wysłuchać racjonalnych argumentów, o ile takie są. Czasem bywam uszczypliwy, ale tylko wtedy, kiedy wyczuwam, że rozmówca też to wyczuwa 😉 Ale zdarza się, że jest to różnie odbierane przez widzów. Tak było po rozmowie z KęKę. Usłyszałem później od osób trzecich, że byłem napastliwy, że źle go potraktowałem i że nie lubię gościa. Trochę mi szczęka opadła.
Z różnych powodów pamiętam też bardzo ważne moim zdaniem rozmowy z Michałem Urbaniakiem, z Mesem (później zagrałem samego siebie w jego klipie), z VNM-em (później fragment tego wywiadu zsamplowany został w jednym z jego numerów). Z Glacą, z Maleo i Brylewskim. Albo z Dodą. O, z Nergalem też (ponoć był to pierwszy po chorobie wywiad, w którym nie padło ani jedno pytanie o Dodę i szpik).
Najzabawniejszą rozmową była ta z Arką Szatana. Mieliśmy nagrać trzy rozmowy, kolejno z Czesławem, Titusem z Acid Drinkers i znów z Nergalem. Ale chłopcy stwierdzili, że po co mam robić coś trzy razy, jako można zrobić raz, ale z trzema. To zrobiliśmy. A potem okazało się, że każdy z nich został jurorem w różnych telewizyjnych „szołach”. Tak powstała – na chwilę – Arka Szatana. Pamiętam też rozmowę z Litzą, zaraz po pierwszej Luxtorpedzie… dość wyraźnie się wtedy nie zgadzaliśmy ze sobą i rozmowa ta stała się początkiem jakieś tam korespondencyjnej przyjaźni. Jeśli to za duże słowo, to sympatia i wzajemny szacunek są na pewno ok.
Po co Wam to wszystko piszę? Nie wiem, tak wyszło 😉 A wiem, poproszono mnie, o wymyślenie jakiegoś prostego w produkcji formatu wideo, tak, by urozmaicić jeszcze bardziej to, co oglądać możecie na CGM.pl. To wymyśliłem. To poproszono mnie, bym to teraz opisał i jakoś zareklamował. No, to już trochę trudniejsze. Zacząłem dumać, czym ten nowy format różni się od znanych Wam 1 NA 1 i tak mi się te wszystkie historie przypomniały. Jest ich więcej, ale opiszę dokładnie tylko wtedy, jak tysiąc osób doczyta do tego miejsca i zalajkuje ten tekst oraz udostępni go u siebie.
Wracając do tematu, którego właściwie jeszcze nie dotknąłem… Od środy (12 marca 2014) będziecie mogli oglądać nowy cykl na CGM.pl – to „Najgorsze pytania do…” Do tego czy tamtego. Nagraliśmy już kilka odcinków i możemy ruszyć z emisją. Pytania są faktycznie złe lub najgorsze, ale – o dziwo – nikt się jeszcze nie obraził. Tylko jedna na pięć czy sześć osób odmówiła udziału w zabawie. W zabawie, bo całość ma być lekka i z przymrużeniem oka. Jak to wszystko wyjdzie? Cholera wie, ale mam nadzieję, że przynajmniej części z was się spodoba. Przede wszystkim ma to być wszystkim tym, czym nie jest 1 NA 1.