Teraz, zgodnie z tradycją, pojawia się męcząca myśli – „pojechałbym na jakiś festiwal”. Słońce, ciepło, jedna, druga, trzecia scena. Zobaczyłbym tych i tamtych. Tą i tego. Tego nie widziałem jeszcze. Ta ma nowy materiał. Tamtego nie fotografowałem, a tych już nie chce mi się oglądać, zawsze to samo. To nic, na festiwalu też trzeba kiedyś odpocząć.
Ale zanim nadejdą festiwale, to są już krótkie wyjazdowe, jednodniowe treningi. Duże i jeszcze większe koncerty. Łódź, Katowice, Kraków, Trójmiasto. Czasem Poznań lub inne jeszcze miasto. Koncert, nocleg lub nie, powrót. Jesienią podobnie, choć to już nieco inaczej smakuje.
Przejrzałem koncerty zapowiadane na 2016 rok. Wzięło mi się to stąd, że wczoraj po obejrzeniu kilku zespołów startujących w konkursie Pick Up The Sound poleciałem w podskokach na koncert Bena Caplana, którego widziałem po raz pierwszy. I zaczęła się dyskusja mniej więcej taka: czy ten szaman straciłby coś, gdyby grał na wielkich festiwalowych scenach? Czy jego niesamowity kontakt z niewielką publicznością dałoby się poczuć na dużej, plenerowej scenie? W Polsce gra jeszcze małe koncerty a chciałby większe. Tak jak na Zachodzie. I w Amerykach. Zdania się podzieliły. Znalazłem się w obozie tych, co to życzą dobrze artystom, ale jeśli chodzi o koncerty, to w niektórych przypadkach fajnie byłoby, by wykonawcy nie wychodzili z kameralnych klubów na 50 czy 200 osób. Stadiony zostawmy dla kapel pokroju U2. I tak zaczęło się tęsknienie za jeżdżeniem po mniejszych, dużych i wielkich koncertach. Oraz festiwalach.
Dziś nie zobaczę Petera Hooka. Mam inne obowiązki, ale całą resztę wykonawców z poniższej audycji powinienem dać radę zobaczyć na żywo w 2016 w Polsce. Czego i wam życzę.