Lekcje z Łony (felieton)

Co sprawia, że szczeciński raper jest w stanie pogodzić skrajnie odmienne grupy odbiorców?

2016.04.29

opublikował:


Lekcje z Łony (felieton)

Na pierwszy rzut oka moralizatorstwo nie wydaje się najmocniejszą stroną polskiego rapu. Wprawdzie rodzimi wykonawcy lubią zwracać się do słuchacza w trybie rozkazującym, stojąc na ambonie i ferując wyroki, ale raz, że rola autorytetu chyba trochę ich krępuje – o czym zdążyliśmy się przekonać, pytając ich o to w naszych wywiadach na cgm.pl – a dwa, że pouczając, rzadko kiedy mają coś naprawdę inspirującego do powiedzenia.

Powyższy obraz naszkicowany jest, rzecz jasna, grubymi kreskami. Bywa, że wśród populistycznych haseł, mądrości z klozetów i rad z kiepskich podręczników treningu osobistego zdarzają się perełki. Tak się złożyło, że od lat kojarzy się je przede wszystkim z jedną ksywką. Sympatycy Łony zachwycają się jego trzeźwym podejściem do życia. Przeciwnicy, nawet jeśli kwestionują jego zdrowy rozsądek w związku z sympatiami politycznymi, przyznają, że szczecinianin celnie punktuje drobne, codzienne patologie.

Fakt, że Łona zdołał znaleźć wspólną płaszczyznę porozumienia dla tak różnych grup odbiorców, stając się tym samym bodaj najrzadziej krytykowanym raperem na polskim rynku, ma swoje źródło, jak sądzę, w oświeceniowej tradycji jego nagrań. Zgodnie z zaczerpniętą stamtąd zasadą, chodzi o taką sztukę, która bawiłaby i uczyła jednocześnie. O przekaz, który nie zrzekałby się swoich dydaktycznych aspiracji, a jednocześnie nie był zanadto ciężki. Tytuł nowego albumu, „Nawiasem mówiąc”, doskonale ujmuje tę formułę: mówimy o dużych rzeczach, ale jakby mimochodem, małymi literami. Wszyscy mogą się czuć dotknięci, ale nikt nie ma prawa być obrażony.

{reklama-eventim}

Oświeceniowa jest forma tych nagrań: tu jakaś parabola (Co tu tak wyje?), tam powiastka z drobną filozofią w tle (Świat jest pełen filozofów), gdzie indziej jeszcze poemat heroikomiczny (gościnna zwrotka w Tam i z powrotem Te-Trisa) i satyra (To nic nie znaczy), a jak komuś mało, to ma jeszcze literaturę podróżniczą (Bez mapy). Strategia większości nagrań rapera – przynajmniej tych od czasu „Absurdu i nonsensu”, gdy zza komicznych scenek przeziera często groza i przygnębienie – jest w sumie podobna: wyłuskać z rzeczywistości taki przedmiot, kadr lub frazę, które będą mówił więcej, niż w rzeczywistości znaczą. Kaloryfer, który nagle okazuje się symbolem przemijania. Wazon – symbol wspólnych wszystkim dni świra. Pismo z działu windykacji, zza którego wychyla się znużenie i przeciętność.

Gdy prześledzić te motywy, okaże się, że pewne obrazy powracają u Łony obsesyjnie – jak znaki czasów, od których nie da się uwolnić. Dla przykładu: środki transportu. Mniejsza o słynnego Helmuta, szesnastoletniego (piętnaście lat temu) trabanta, z tym bowiem łączyła Łonę bardziej osobista więź. Ale autobus i pociąg – to już co innego. Ten pierwszy, z biało-czerwonym nadwoziem, wyruszył w podróż w 2003 roku. „Po pokonaniu kilometrów paru jest parking/ A tam piętnaście zajebistych autokarów/ Wszystko na niebiesko w białe gwiazdki” – zapowiadał Łona w „A dokąd to?”. I dodawał: „Oni tam mają warsztat, pełen sprzętów wszelkich/ Przejrzą silnik, naprawią hamulce, wymienią uszczelki”.

Choć zdania pasażerów były podzielone – jedni naciskali, żeby „szybciej jechał ten autobus”, inni mieli pokusę, żeby zwolnić – pojazd ostatecznie dotarł na parking. Stamtąd wszyscy przeszli na peron. Tam czekał na nich już nie PKP, a raczej Deutsche Bahn: „Ja spóźniony jak zwykle, on zaś wyjątkowo punktualny/ To pierwszy absurd, ale na drugi czekam dość krótko/ Wita mnie uśmiechnięty konduktor”.

Pociąg: „Wagon – kolos, foteli układ luźny/ Miejsc sporo, znacznie więcej niż nielicznych podróżnych”. To ten sam skład, z którego kilkanaście lat później zacznie dobiegać wycie. Czyje? Czy będzie to dawny „jęk wydawany przez kolektyw sceptyków”? Też, ale hałas – jak ustalono – dochodzi z trzeciego wagonu: „I w końcu kogoś olśniło, to jedna z tych rzadkich chwil/ Że może to z tyłu wagon trzeciej klasy wyje ostatkiem sił/ Bo nie jest tam dobrze od dawna już z całą rzeczy istotą/ Bo połowa kół odpadła, bo tłok jak nigdy dotąd”.

Trzy utwory zaczerpnięte z trzech różnych płyt – „Nic dziwnego” (2004), „Absurd i nonsens” (2007) i „Nawiasem mówiąc” (2016) – pokazują, w jaki sposób Łona powraca do metafory środka transportu, by powiedzieć coś o Polsce i Europie ostatnich kilkunastu lat. A przecież, gdybyśmy chcieli pociągnąć ten koncept, musielibyśmy włączyć do niego jeszcze  nagrania z „Cztery i pół”: dobrze znane „To nic nie znaczy” z tramwajem, którym „rzuca, jakby miał się rozpaść”, oraz świetny „Nocny ekspres”, w którym szczecinianin błyskotliwie kreśli rodzinny dramat. Swoją drogą, refren tego ostatniego utworu tłumaczy do pewnego stopnia, skąd u Łony taka fascynacja metaforą kolei: „Jestem bliżej nich, łapię ich w lot, bo łapię ich w ruchu”.

Środek transportu jest bodaj najjaskrawszym przykładem tego, jak pewien motyw wędruje przez dyskografię Łony i składa się na spójną opowieść. A przecież podobnych nici, ciągnących się w ostatnich piętnastu latach, jest jeszcze więcej. Zwróćcie choćby uwagę na to, jaką rolę pełnią u Łony miejsca konsumpcji – „Kiosk”, „Hipermarket”, sklep w „Doklej plakat”. Albo pomyślcie wątku skaleczonej polszczyzny i kwestii czytelnictwa – „Ą, Ę”, „Leksykon Brockhausa”, „Bumbox”, „To nic nie znaczy” i „Błąd” dostarczają już kilku pojemnych obrazów. I tak dalej, i tak dalej.

Osobne miejsce w twórczości szczecinianina zajmują wreszcie nagrania, w których rezygnuje on z anegdot, nazywając rzeczy po imieniu, bezpośrednio. Począwszy od „Absurdu”, właściwie każda płyta zawiera nagrania, w których Łona zwraca się do słuchacza bezpośrednio, w trybie rozkazującym: „Miej wątpliwość”, „Patrz szerzej”, druga zwrotka w „Fśśśt”. To momenty, w których raper szarżuje ze swoim dydaktyzmem najmocniej. Te lekcje, choć niezmiennie pouczające, najwięcej owoców przynoszą jednak wtedy, gdy podane są bardziej na miękko.

 

Polecane