Festiwale 2016? Co przyniesie przyszły rok?

Felieton i playlista Artura Rawicza.

2015.08.28

opublikował:


Festiwale 2016? Co przyniesie przyszły rok?

Mam kilku znajomych, co jeżdżą po festiwalach i uprawiają na nich pewne komplementarne do muzyki i koncertów rodzaje działalności gospodarczej. Spotykam ich od lat praktycznie wszędzie. Ich opinie zatem nie są przypadkowe, wynikają z wnikliwej obserwacji popartej pewnie słupkami w Excelu i… zbieżne z wypowiedziami dziennikarzy muzycznych. Wyłania się z nich jedna wspólna teza. Na rynku festiwalowym mamy przegrzanie. Tylko w miniony weekend mieliśmy na południu Polski trzy festiwale. Cieszanów Rock Festival, Tauron Nowa Muzyka w Katowicach i Live Festival w Krakowie. Do tego jeszcze za miedzą Hip Hop Kemp. Redakcje muzyczne większości mediów, jeśli nie są sprofilowane na jeden gatunek muzyczny, raczej nie są w stanie „obsłużyć” wszystkiego i imprezy o mniejszym potencjale mają problem z przebiciem się w tych mediach. To oczywiste. Oczywistym jest też to, że próby zmian terminów też wiele nie zmienią. Ot, po prostu nachodzić będą na siebie inne wydarzenia. Problem pozostanie.

Organizatorom tych festiwali przychodzi też konkurować o widza z innymi eventami muzycznymi, które odbywają się w nieco innym terminie, ale na tym samym obszarze. A widzów nie przybywa. Co ciekawe – a to już tylko moja obserwacja – profil tego widza-uczestnika bardzo się zmienia. Zasadniczo: na terenie festiwalu znajdziemy osoby, które zwabione zostały headlinerem. Jeśli w line-upie jest przedstawiciel „starej gwardii”, to spotkamy osoby pełnoletnie od co najmniej 18 lat. Będzie też spora grupa młodzieży z tzw. okolicy (bo blisko). Jakiś mały procent, ale jednak, będą stanowić osoby nałogowo jeżdżące na festiwale, żywo zainteresowane muzyką i traktujące takie imprezy jako sposób na wakacje. Nowych widzów raczej nie przybywa. Przynajmniej nie w takim tempie, by zastąpić tych, którym coraz trudniej o urlop i przekonanie małżonka, że festiwal jest równie zajebisty to wakacje na Majorce.

Po drugiej stronie festiwalowej rzeczywistości rysuje się inne zjawisko. Dotychczasowi sztandarowi headlinerzy tracą swoją moc, wypalają się. Ile razy można w tej roli zapraszać Pearl Jam czy Pidżamę Porno? Ile zostało jeszcze gwiazd światowego formatu, które u nas nie grały? Kto z młodych wykonawców w Polsce mógłby być gwiazdą ściągającą tłumy jak Grabaż, Litza czy Kasia Nosowska? Ile jeszcze zostało ważnych płyt, które nie zostały zagrane w całości na koncercie? Jaki jeszcze można znaleźć patent na przyciągniecie publiki na festiwal, bo zobaczą tam co innego niż na klubowym koncercie?

Wraz ze zmianą pokoleniową, ze zmianą sposobu dystrybucji i konsumpcji muzyki i znaczenia muzyki w ogóle dla dwudziestolatków pojawia się zupełnie nowe wyzwanie dla festiwali. No, może z kilkoma wyjątkami. Często mówi się o tym, że imprezom skupiającym się na jednym gatunku czy nurcie jest łatwiej. W wielu przypadkach dorobiły się one swojej wiernej publiczności i dzięki niej mają się lepiej. Przynajmniej jeśli chodzi i frekwencję i znacznie uproszczony marketing.

Co robić? Poza działaniami rozszerzającymi formułę tradycyjnych muzycznych festiwali o inne dziedziny sztuki, poza dopieszczaniem publiczności strefami dla dzieci, wystawami, teatrem, warsztatami, wypasionymi strefami gastro i szukaniem sponsorów łatających dziurawe budżety organizatorów i wspomnianymi już wydarzeniami specjalnymi (zespół A gra płytę „B”) pozostało już tylko czekać i obserwować – co dalej.

Być może cześć uznanych festiwalowych marek zniknie. Część poważnie ewoluuje (może tu znajdzie się Open`er?). Może sukces takich przedsięwzięć jak Spring Break wskaże jakąś inną odpowiedź i kierunek na przyszłość. A może klucz do sukcesu mają ludzie stojący za Audioriver czy Ostródą. Najtrudniej być prorokiem we własnym kraju. Przy okazji – podobne sygnały płyną też z zagranicy.

Tak na szybko podsumowując mijający sezon: Spring Break jako zjawisko nowe i świeże ma potencjał i nie wolno tego spieprzyć. Orange Warsaw Festival ma kłopoty, trudno powiedzieć, co będzie dalej, lekko nie mają inne „miejskie” festiwale. Gwiazda Open`era nieco przyblakła, choć to pierwsza wielka impreza, która zaczęła szykować się na nadchodzące zmiany. Zamieszanie wokół Jarocina nie sprzyja tej imprezie. Nowy organizator nie miał wiele czasu, by się wykazać, papierkiem lakmusowym będzie następna edycja. Ostróda, Audioriver, Tauron, Off – to sprofilowane festiwale, którym chyba powinno być łatwiej, ale wcale nie różowo. Cieszanów, Czad i kilka innych festiwali czeka próba ognia, oby poradziły sobie lepiej niż Węgorzewo. Jeśli dorobimy się „sieci” lokalnych, średniego formatu imprez muzycznych zdolnych do ściągnięcia publiczności nie tylko z okolicznych miejscowości, to będzie bardzo dobrze. Życzę im tego.

Cholernie ciekawi mnie, jakie będą nasze festiwale w 2016 roku. Tymczasem poniżej mały przegląd tego, co mogliśmy zobaczyć na naszych festiwalach w tym sezonie…

Polecane