Największy problem jest z tymi „najlepszy”, „najważniejszy”, etc. Ostatnio komuś usiłowałem odpowiedzieć na tak postawione pytanie i dziś wiem, że chyba chybiłem. Zorientowałem się, kiedy przeczytałem ostatni wywiad z Leszkiem Janerką w Gazecie Wyborczej. Kilka dni temu przeprowadził go Tomasz Mienicki. Fajnie się to czyta. Janerka zawsze na propsie, wiadomo. Ale z lektury przebija też kilka rzeczy, które zdradzają „niełatwość” tej rozmowy. Mimo że spisana na papier i w ten sposób przefiltrowana, przeredagowana i wygładzona, to czuć, że Janerka łatwym rozmówcą nie jest. I otwarcie się do tego przyznaje. Nie lubi rozmawiać z obcymi, a z dziennikarzami to już zwłaszcza. Podobnie też rzecz ma się z koncertami. Jakby mógł, to by ich nie grał.
Z Lechem Janerką rozmawiałem (chyba) tylko raz. I byłem świadomy tych wszystkich jego oporów i niechęci. Co ważne, wiedziałem też, że takie zachowania nie wynikają absolutnie z gwiazdorzenia czy innych uprzedzeń. Janerka to człowiek, którego udzielanie wywiadów najzwyczajniej uwiera, źle się w nich czuje. Publiczne odtwarzanie swoich piosenek też komfortowe dla niego nie jest. A ja miałem z nim rozmawiać akurat po koncercie.
Denerwowałem się jak chyba nigdy przed żadną rozmową. Bałem się, że coś pomylę (bo ja bez kartki, ale faktów i ciekawych zdarzeń przecież miliard pińcet), bałem się, że niechcący czymś urażę, niepotrzebnie wsadzę palucha w jakąś ranę czy skompromituję się. Poza tym, wówczas miałem znacznie mniejsze doświadczenie niż dziś. Choć w sumie co to za doświadczenie i jakie to ma znaczenie?
Te nerwy to pewnie stąd, że Janerka to jeden z najważniejszych dla mnie współczesnych artystów. Na pewno najważniejszy z krajowych. Dwa lata temu szukając różnych płyt „naj” napisałem nawet coś takiego:
„(…)To teraz płyta najważniejsza dla mnie samego. Ups. Zrobiło się trochę trudniej. To już inny level. Choć kryterium wyboru wciąż jasne nie jest, to ten pierwiastek „osobisty” zaczyna lekko ciążyć. Z długiej listy wypadają poszczególne pozycje. Na krótkiej pozostają krążki, które na dłużej urwały mi dupę lub uderzyły we mnie z opóźnionym zapłonem. Były więc wczesne dokonania U2, The Cure, Marillion. I refleksja, że to, co człowieka kształtuje, wydarza się na początku drogi. Więc jeszcze debiuty Pearl Jam, Faith No More. A może ta najważniejsza, pierwsza płyta, która zmiażdżyła. To było jeszcze w podstawówce, „Europa i Azja” SzPALa. A może to, do czego się najwięcej razy wracało…? Pink Floydy jakieś czy inne takie? A może to, co na prywatny użytek traktowałem jako płyty definiujące ulubiony gatunek? Bingo. Na liście zostały dwie pozycje: „The Cult” The Cult i „IV” Led Zeppelin… O jednej i o drugiej w swoim czasie myślałem, jak o rockowym wzorcu z Sevres. No i te emocje które we mnie budziły. Ale ma być ta jedna, jedyna. Kurde, niech będzie „IV”. Za wszystko.
A która z płyt jest najbardziej o mnie? Która mną zawładnęła nie tylko za sprawą muzyki, ale i treści. Treści, która spadła na moją głowę jak topór? Nie będę Wam opisywał męczarni, przez jakie przechodziłem grzebiąc w pamięci i płytotece. Ale wynik tych poszukiwań zaskoczył mnie całkowicie. Raz, że jest to płyta, która dotarła do mnie, kiedy (mam wrażenie) byłem już ukształtowany muzycznie i przeszedłem przez różne fazy fascynacji różnymi scenami; a dwa, że to płyta, która zbyt szerokim echem nie odbiła się na rynku. Co więcej, to płyta, która nie jest wymieniana jako opus magnum jej autora (a moim zdaniem jest). Wreszcie – to płyta, która faktycznie miała na mnie wpływ (wpłynęła pośrednio na kilka życiowych decyzji), a jej treść i pasowała do mnie i była o mnie (nie wiem co bardziej). To płyta, która tak mnie wkręciła, że pochłaniałem nawet najdziwniejsze Wywody na jej temat (jak choćby ten, o echach „Golema XIV” Stanisława Lema w treściach jej piosenek). Dotarłem nawet kiedyś to pracy licencjackiej, w której przyszły polonista rozkminiał detalicznie teksty. To płyta, z którą wiążą się też ważne wspomnienia, ale o tym nie napiszę. To moi drodzy „Dobranoc” Lecha Janerki. Zdziwieni?”. Jak kogoś interesuje, to całość tutaj .
A ten wywiad, o którym Wam tu opowiadam? Został zarejestrowany ponad pięć lat temu. Umówieni byliśmy jakieś 30 minut po koncercie w MPW, ale Lechu kazał czekać na siebie znacznie dłużej. Elegancko i taktowanie, co nie zmieniło tego, że wydłużające się oczekiwanie tylko pogłębiało moją nerwicę i zmęczenie. Boję się obejrzeć dziś zapis tej rozmowy. Pewnie po latach powiedziałbym, że wyszła kwadratowo, źle i w ogóle. Ale jak ktoś ma jeszcze siłę i kliknie w co poniżej i da znać, jak to z dzisiejszej perspektywy wygląda, to śmiało. A jak nie, to polecam playlistę poniżej. Jest mocno „janerkowa”. Zaczynam od numeru, który chyba najlepiej mnie opisuje 😉
I teraz prywata: Maciek, obiecałem tekst na godz. 12.00. Jest 19.40. Tym tekstem chciałem się nieco wytłumaczyć. Szczegółowe powody opóźnienia opisane są najlepiej w numerach 1, 2 i 4. Wiesz, rozumiesz… 🙂
PS: O, i jeszcze Janerka był jednym z pierwszych artystów, którego fotografowałem na scenie. Tak na poważnie. I zdjęcie z tamtego koncertu jest ilustruje ten tekst.
Rozmowę z Lechem Janerką znajdziecie tutaj: część 1, część 2.