foto: mat. pras.
Po dwóch świetnie przyjętych płytach z Sokołem Maria Starosta wraca z pierwszym od dekady solowym materiałem. Krążek ukaże się dopiero we wrześniu, ale już w nadchodzącym tygodniu ruszy jego przedsprzedaż. Wersja deluxe trafi na Empik.com, tymczasem preorder podstawowej wersji wydawnictwa będzie dostępny jedynie na Prosto.pl. To pierwsza taka sytuacja, by sklep konkretnej wytwórni miał wyłączność na przedsprzedaż płyty z innego dużego labelu. To jednocześnie dowód na to, że mimo rozstania w życiu prywatnym i zakończenia współpracy na polu artystycznym Maria i Sokół pozostają w dobrych stosunkach.
Temat relacji artystki z Wojtkiem Sokołem odgrywa dużą rolę w jej nowych utworach, nie mogło zabraknąć go też w naszej rozmowie z Marysią. Artystka opowiedziała nam o pracy nad albumem „Ślubu nie będzie” oraz o zmianach, jakie dokonują się obecnie w jej życiu.
Po dziesięciu latach wracasz do solowej twórczości. Otwierasz ponownie te same drzwi czy zaczynasz od nowa?
Maria Starosta: Przeszłam niezwykłą przygodę z rapem. Nagrałam dwie płyty z Wojtkiem Sokołem. Obie te płyty bardzo szanuję, obie zostały bardzo dobrze przyjęte. Myślę, że ludzie mnie zaakceptowali i nawet polubili. Wydoroślałam. Pierwszą płytę wydałam w wieku 27 lat, teraz mam o 10 więcej. Jestem starsza, myślę, że złapałam dystans, dojrzałam. Muzyka się zmienia, zmienia się to, czego słucham. Ale kiedy tworzę, staram się robić to kompletnie po swojemu, tak jak czuję.
Odświeżyłem sobie ostatnio „Maryland” i zaskoczyło mnie, jak specyficzny był to album. Był bardzo pod prąd w stosunku do tego, jak wyglądał polski pop w 2008 roku. Nowy też taki będzie?
Pracowałam nad tamtym krążkiem z dwoma producentami. Z Grzechem Piotrowskim – moim ówczesnym partnerem, bardzo dobrym muzykiem jazzowym, saksofonistą, no i z Matheo, który wtedy był kompletnie nieznany, a dziś jest bardzo liczącym się producentem, nie boję się powiedzieć – gwiazdą. Matheo bardzo nam wtedy pomógł, unowocześnił ten album. On faktycznie brzmiał inaczej niż to wszystko, co było wówczas w polskiej muzyce. Inspirowaliśmy się Justinem Timberlake’em, Nelly Furtado – to były takie czasy. Jeśli chodzi o nowy album… Mogę go określić jako alternatywny pop połączony z elektroniką. To chyba najlepsza charakterystyka. Czy będzie pod prąd? Cóż… to jest mój pamiętnik. Nie zastanawiałam się, jak ma brzmieć, nie naśladuję trendów, ale też nie staram się iść w poprzek. Ten album powstawał w bardzo trudnym dla mnie czasie. To wszystko wypływało ze mnie. Nie wynikało z jakichś inspiracji tym czy tamtym. Po prostu wydostawało się to, co siedziało w mojej duszy. Jednego dnia czułam się szczęśliwsza, drugiego byłam zapłakana – to był właśnie taki okres. I te piosenki są o tym. Są bardzo szczerze. I bardzo – podkreślam – bardzo osobiste.
Nie boisz się, że pokazujesz za dużo, że teksty są zbyt osobiste?
Nie, absolutnie się tego nie boję.
Singiel jest bardzo smutny. Mówisz, że to najważniejsza piosenka na płycie.
Była pierwszą, jaką napisałam. Siedzieliśmy z chłopakami z Sampler Orchestra, oni robili jakieś podkłady. Nagraliśmy tę piosenkę, a potem stwierdziliśmy, że może by sobie jeszcze pośpiewać. Oni potrzebowali takiego oddechu, spędzenia fajnego czasu po pracy. Ja też potrzebowałam. Znamy się od lat, przyjaźnimy się. Po prostu sprawiało nam to przyjemność, samo nagrywanie. Nie nagrywaliśmy tego po to, żeby to wydać. Absolutnie. Dla nich to było inspirujące, że przychodzi dziewczyna, która im się tak uzewnętrznia. Nigdy wcześniej nie pracowali w ten sposób.
Pracując z raperami mają sporo uzewnętrzniania się.
Ale zupełnie innego rodzaju. Rap to muzyka buntowników. To wyrzucenie z siebie frustracji, którą powoduje otoczenie, polityka, ludzie. A ja nie napisałam tych piosenek i nie nagrałam ich z buntu. W dodatku naprawdę nie nagrywałam ich po to, żeby coś się z tymi piosenkami później stało.
Dlaczego więc poszły dalej?
To był totalny przypadek. Jeden z chłopców z Sampler Orchestra, Paweł Moszyński, puścił to swojej siostrze. Jego siostra przyjaźni się z chłopakiem, który pracuje w Universalu. Siedzieli, pili wino, słuchali tych demówek. No i Michał zapytał, czy może zanieść ten materiał do firmy. Zastanawiałam się ze dwa dni, po czym się zgodziłam. Dostali w Universalu bardzo osobisty album, nie dziwię się, że chcieli go wydać. Przez wzgląd na moją historię z Wojtkiem było to dla nich ciekawe. Podjęliśmy decyzję, że nagramy jeszcze parę kawałków i wydamy to.
Z jednej strony ciekawe, z drugiej odważne. Ten materiał ma nieco inny ciężar gatunkowy. Nie mówię, że w muzyce pop nie ma osobistych tekstów. Ale nie ma tak mocnych.
Kayah nie bała się nagrywając i wydając „Kamień”. Ta płyta płacze. Moja też płacze. Nie stanie się pewnie kultowa. Kayah jest królową. Wszystkie dziewczyny z mojego rocznika, które chciały śpiewać, na niej się uczyły, wzorowały się. Kayah nie bała się mówić szczerze i ja też się nie boję. Nie kłamię na tej płycie. Bardzo szanuję cały ten czas, który spędziłam przez ostatnie osiem lat. Zakończyło się, jak się zakończyło. Potrzebowałam ujścia tych emocji, dlatego to napisałam. Nie wstydzę się i nie boję tego, co się na niej znajduję. Co więcej – Wojtek zna tę płytę i podoba mu się.
Widziałem, co napisał o pierwszym singlu. Szczere i bardzo sympatyczne.
Cały czas się przyjaźnimy.
Czy tytuł „Ślubu nie będzie” jest podsumowaniem waszego związku?
I tak, i nie. Tytuł jest przewrotny. Zastanawiałam się, jak nazwać tę płytę. Pamiętam, jak zobaczyłam na murze afisz spektaklu „Ślubu nie będzie” i myślę: kurczę, przecież to jest tytuł mojej płyty. Może będzie kiedyś jakiś ślub, ale nie ten (śmiech).
Jak długo powstawał ten materiał?
Trzy lata. Początkowo bardzo powoli, ale pod koniec przyspieszyliśmy. Wtedy wiedzieliśmy już, że mamy świetną wytwórnię i chcieliśmy to zamknąć. Nie znaczy to, że zaczęliśmy się spieszyć i robić to po łebkach czy pisać pod publiczkę. To cały czas byłam ja. Po prostu pojawiła się wizja tego materiału jako całości i spięliśmy się, żeby domknąć ten album. Myślę, że jak ta płyta wyjdzie, ludzie usłyszą pełne spektrum emocji, które siedziały we mnie od tych ponad dwóch lat. Płyta pokazuje też to, jak się zmieniłam. Starsze piosenki są nieco inne od nowszych. Te napisane później są bardziej optymistyczne, przynajmniej po części. To skutek pozytywnych zmian, które we mnie zachodzą.
Po domknięciu materiału zdecydowaliście, że wydacie go w czerwcu. Słyszałem już cały album i powiem ci szczerze – to nie jest płyta na lato.
(śmiech) Tak, doszliśmy do tego samego wniosku, dlatego zdecydowaliśmy się przesunąć jej premierę na 21. września. Pytałeś, czy płynę pod prąd. Cóż – wydanie tego w czerwcu faktycznie byłoby płynięciem pod prąd. Ale komisyjnie uznaliśmy, że wrzesień będzie znacznie lepszy. Na tej płycie słychać jesień, jest tam dużo nostalgii.
Wiesz, dlaczego mówiłem o płynięciu pod prąd? Mam wrażenie, że w dzisiejszym, pozującym na doskonały świecie, twój singiel taki nie jest. Nie jest idealnie zaśpiewany, do tego bit jest chropowaty. Jest bardzo naturalny.
Cieszę się, że tak go odbierasz. Zależało nam na tym. Ten materiał jest surowy i właśnie o tę naturalność nam chodziło.
Czasem mam wrażenie, że zatrzymaliście się w połowie drogi między materiałem demo a finalną produkcją.
Dokładnie tak chcieliśmy to zrobić. Żeby te wszystkie smaczki nie przykryły emocji. Łatwo się schować za produkcyjnymi fajerwerkami, ale kompletnie nas to nie interesowało. To jest moja płyta i ma mnie pokazać taką, jaką jestem. Nie kłamię w tekstach, nie będę kłamać też w warstwie muzycznej i produkcyjnej. Liczę się z tym, że ktoś powie, że to nie jest idealnie zaśpiewane, ale „idealnie” było ostatnim słowem, o którym myślelibyśmy robiąc ten album. W wielu miejscach zostawiliśmy pierwsze wersje wokalu, bo choć technicznie kolejne były lepsze, to nie było w nich prawdy. „Dlatego” nagrałam już trzy lata temu. A kiedy słucham go dziś, nie zmieniłabym tam ani jednego dźwięku. On jest dla mnie pamiątką po tamtym czasie.
Trzy lata temu wszystkim wydawało się, że między wami jest super.
Tak mogło się wydawać. Nie chcę sprzedawać za dużo na temat tego czasu. To był taki schyłek i tyle. Nie mogę kłamać, że Wojtek nie był dla mnie inspiracją przy tej płycie. Nie udaję, że tak nie było. To nie jest płyta napisana dla pana Stefana ze sklepu „Żabka”, tylko opis mojej miłości.
Mówiłaś, że przeszłaś niezwykłą przygodę z rapem. Gdzieś tam kontynuujesz ją, pojawiając się od czasu do czasu gościnnie na rapowych płytach. Nie korciło cię, by zaprosić kogoś na swój album?
To od początku miał być mój pamiętnik. Nie daje się wpisywać do pamiętnika komuś obcemu. Mogłam zaprosić kogoś, ale chciałam, żeby to było moje. Na płycie jest tylko jeden utwór napisany przez kogoś innego, przez Staszka Koźlika. To utwór „Przezimowanie”. On napisał piosenkę, zaśpiewał wersję demo, ja ją odśpiewałam. Uwielbiam ten utwór, uważam, że jest piękny. Staszek napisał piękny tekst, ale to jednak ja go śpiewam na płycie. Chciałam, żeby to było moje, żeby żaden gość nie rozkojarzał słuchacza.
Kiedy kończyliście współpracę z Wojtkiem, zostawiliście furtkę do powrotu na scenę, do kolejnej płyty. Każdego roku zaglądam do kalendarza i sprawdzam, w których miesiącach 13. wypada w piątki.
W tym roku już był (śmiech).
Ale też w tym roku czekamy na wasze solowe krążki.
No tak, Wojtek też nagrywa solową płytę.
Nie od dziś.
(śmiech) Ale znamy Wojtka. Wiemy, że jak za***rdoli, to wszystkim spadną buty. A nasza płyta… myślę, że to się wydarzy prędzej czy później. Mamy do zamknięcia trylogię. Myślę też, że to się należy ludziom, którzy pokochali nasze poprzednie płyty.
Rozmawiał: Maciek Kancerek