W.E.N.A. – „Nowa Ziemia”

Triumf, zwycięstwo, wygrana – niepotrzebne skreślić.

2013.07.11

opublikował:


W.E.N.A. – „Nowa Ziemia”

W.E.N.A. najwyraźniej pozazdrościł swojemu koledze, Rasowi, współpracy z jednym producentem. Wybór padł na Stonę, pochodzącego z Żor beatmakera, którego dotychczas można było kojarzyć z podkładami poprawnymi warsztatowo, ale pozbawionymi duszy i charakteru. Całe szczęście zarzut ten nie dotyczy roboty wykonanej przy okazji „Nowej Ziemi”. O warstwie muzycznej trudno jest tu powiedzieć cokolwiek złego. Na przestrzeni dwunastu utworów Stona mierzy się z różnymi stylami i za każdym razem wychodzi z próby zwycięsko. Bez względu na to, czy dostarcza brawurowego boom-bapu („Imperium”, „Triumf”), chłodnego syntetyka („Wszystko.”), potężnych dęciaków na szarżujących hi-hatach („Świat, W Którym Żyjesz”), słonecznego hip-soulu („Nic.), powolnych, matowych bębnów („Wzwyż”, „Księga Wyjścia”), czy wreszcie wokalnych sampli, hipnotyzujących bębnów i klawiszy (najlepszy „Zapach Spalin”) – za każdym razem brzmi, jakby poruszał się w najdogodniejszej dla siebie konwencji. Na szczególną pochwałę zasługuje rzadka świadomość „złotego Środka” – Stona nieustannie kombinuje z aranżacją, ale za każdym razem są to eksperymenty w granicach rozsądku, tzn. na tyle wyważone, że nie przytłaczają i nie przeszkadzają w odbiorze rapu.

{reklama-hh}

Ostatecznie więc słychać w tych bitach i pracę, i talent – lub, mówiąc innymi słowami, warsztat i duszę. Aż boję się pomyśleć, co by było, gdyby te podkłady nie były tak charakterne. Wierzcie lub nie, ale W.E.N.A., wbrew temu, co można by sądzić, wcale nie ciągnie tej płyty. To bity wykonują tu większość roboty. Jasne, warszawski raper fantastycznie się na nich odnajduje – naturalne, pozbawione ekwilibrystyki flow sprawia, że wszelkie przyspieszenia i zwolnienia brzmią lekko i niewymuszenie. Słucha się więc Wudoe z przyjemnością. Ale czy z zaciekawieniem? Niestety, chociaż doceniam pozytywny wydźwięk płyty i ogólną atmosferę życiowego triumfu, która unosi się nad całym materiałem, to wydaje mi się, że w tej idylli reprezentant Aptaun Records stracił koncentrację i zwyczajnie spoczął na laurach. Słusznie zauważył jeden z internautów, że najkonkretniejszym utworem na całej płycie jest „Tinker Hatfield”, traktujący o… butach. I ta uwaga chyba nie powinna być odebrana jako komplement. Jasne, „Wszystko.” i „Nic.” spięte są jakimś konceptem – tyle że jest on na tyle szeroki, że można w nim zawrzeć właściwie wszystko. A jak wszystko, to i nic. Monotematyczność „Nowej Ziemi” można by uratować jakimiś błyskotliwymi wersami, porównaniami, pojedynczymi pomysłami – czymś, co mogłoby zostawić po sobie trochę wyrazistsze wrażenie aniżeli to, że warszawskiemu raperowi się po prostu powodzi. Szansą na taki numer był „Zapach spalin”. Niestety, kawałek ten tylko uwypuklił tekstowe braki gospodarza – gościnna zwrotka Rasa zostawia w pamięci słuchacza więcej udanych wersów niż wszystkie linijki Weny na płycie razem wzięte.

Czy to znaczy, że tęsknię ze czasami, gdy W.E.N.A. rapował o smaku blokowisk i korytarzach liceum na „Wyższym Dobru”? Nic z tych rzeczy. Tę sztuczną alternatywę między starym a nowym Wudoe, która – nie wiedzieć czemu – powstała wśród słuchaczy, a następnie udzieliła się samemu raperowi (patrz jego wpisy na Facebooku), należy jak najszybciej wyeliminować. Szkodzi ona bowiem obu stronom. Zarówno fanom, którzy przez pryzmat tej opozycji postrzegają twórczość Weny jako radykalny zwrot w stylistyce (podczas gdy w rzeczywistości mamy do czynienia z płynnym rozwojem), jak i samemu artyście, który żegnając się na dobre z przeszłością, znajduje tym samym usprawiedliwienie dla banalnych, miałkich i nudnych tekstów – takich jak te z „Nowej Ziemi” właśnie. Tymczasem nie powinno być żadnej ulgi.

Stąd wspólnego krążka Wudoe i Stony słucha się dobrze, ale właściwie nic z niego nie wynika. To motywujący, wakacyjny krążek. Tylko tyle i aż tyle.

Polecane