Cigarettes After Sex – „Cry” (recenzja)

Usypianki.

2019.11.06

opublikował:


Cigarettes After Sex – „Cry” (recenzja)

fot. mat. pras.

Na swoim drugim pełnowymiarowym albumie teksaska grupa Grega Gonzaleza znów wystawia na wielką próbę swoich wiernych słuchaczy. Można więc kochać na zabój ten piękny, natchniony dream pop, ale żeby wysłuchać w całości „Cry” i… nie usnąć – zwłaszcza po ciężkim dniu – to zadanie przekraczające prawdopodobnie możliwości nawet największych „szalikowców” Cigarettes After Sex.

Pamiętam swój zachwyt grupą Portishead – z czasów ich genialnej, pomnikowej już dziś debiutanckiej płyty „Dummy” (1994). Nikt wówczas nie grał trip hopu w taki sposób – mroczny, niepokojący i smutny, ale zarazem wręcz porażająco piękny. Na swoje własne potrzeby ukułem nawet w tamtych czasach powiedzenie, że to najlepsza muzyka do… kochania. A dziś – po ponad 20 latach od ukazania się tamtego krążka, na muzycznej scenie coraz lepiej radzi sobie wspomniany autorski projekt. Grupa, która nie dość, że w nazwie ma „sex”, to swoją oniryczną, sensualną i bardzo erotyczną muzyką wręcz prowokuje do odpalenia „Cry” w sypialni, czy gdziekolwiek… macie na to ochotę!

Podczas spotkania z drugim krążkiem Grega Gonzalesa – utalentowanego jak diabli multiinstrumentalisty i wokalisty o androgenicznym, wręcz żeńskim głosie – warto jednak być… dobrze wypoczętym! Bo snujowaty, spokojny i dosłownie usypiający nastrój „Cry” z łatwością pokona zarówno słuchaczy z ostrym ADHD, jak i tych, którzy wypili właśnie poczwórne espresso. Albo wiadro napoju energetycznego. Co tu dużo opowiadać – słuchając po raz kolejny tego materiału i pisząc w tym samym czasie tę recenzję musiałem (w połowie akapitu!) zrobić sobie kolejną kawę…

Stosowane jednak w mniejszych dawkach muzyczne czary-mary amerykańskiego kwartetu (oprócz Gonzalesa są to: Randall Miller – bas; Jacob Tomsky – bębny; Josh Marcus – klawisze) naprawdę mogą się podobać. Może o tym świadczyć (nie)mały sukces singlowego „Heavenly” w naszych rozgłośniach radiowych. Podobny, urzekający klimat ma również bardzo filmowy „Kiss It Off Me” – jakby żywcem wzięty ze ścieżki dźwiękowej „Twin Peaks”. A wśród tych wolnych, spokojnych piosenek robionych jakby na jedną, bardzo nierealną i „rozmarzoną” melodię chyba najbardziej wyróżnia się uroczo najntisowy, a przy tym najbardziej komercyjny utwór tytułowy.

Nie trzeba być muzycznym omnibusem, żeby skojarzyć muzyczne inspiracje Grega i jego kolegów – ja słyszę tu przynajmniej kilku ważnych wykonawców z kręgu dream, surf czy ambient popu. Takich, jak: Destroyer, Islands, Yo La Tengo, Beach House. A „patronami” takiego grania są oczywiście: Cocteau Twins, My Bloody Valentine, Mazzy star czy Slowdive. Jednym słowem – mistrzowie. Klimatu przede wszystkim, ale też stylowego brzmienia.

W takiej intymnej muzyce ważne bowiem jest, żeby czymś się wyróżniać brzmieniowo. Akustyczna gitarka i falsetowe zaśpiewy już nie wystarczą. Ale może to być np. wiolonczela – zawsze sprawdzająca się w wolnych, natchnionych piosenkach. Albo jakiś stary klawisz, np. Hammonda. On też potrafi fajnie hipnotyzować. W przypadku Cigarettes After Sex tym firmowym instrumentem-wyróżnikiem jest jednak… tamburyn. Dlatego niemal każdy utwór z „Cry” brzęczy dziś tym charakterystycznym dźwiękiem małych, metalowych talerzyków uwięzionych w kółku z drewna. I tworzy ten marzycielski, nierealny, filmowy klimat.

„Dźwięk tej płyty jest nierozerwalnie związany z miejscem, w którym powstawała. Ten album jest dla mnie jak film łączący w sobie różne postacie i sceny, ale ostatecznie chodzi o romans, piękno i seksualność. To moja osobista opowieść o tym, co te pojęcia dla mnie oznaczają” – mówi Gonzalez, który pisał utwory na „Cry” niemal przez dwa lata, czyli od wydania debiutanckiego albumu „Cigarettes After Sex”.

Wspomniane sesje nagraniowe odbywały się na Majorce, a duży wpływ na zawartość „Cry” odegrał niewątpliwie nowy związek wokalisty, ale też filmy Érica Rohmera oraz piosenki Seleny i Shanii Twain. Materiał ten wyprodukowany został przez samego Gonzaleza, a zmiksowany przez Craiga Silveya (Arcade Fire, Yeah Yeah Yeahs). „Podczas nocnych sesji nagraliśmy krążek, który jest muzyczną medytacją nad wieloma złożonymi aspektami miłości: spotkania, pragnienia, potrzeby, przegranej – czasami doświadczanych jednocześnie” – dodaje Greg, zapraszając do wysłuchania swojego nowego wydawnictwa.

Tylko pamiętajcie: słuchamy na pełnym wypoczynku!

Artur Szklarczyk

Ocena: 3/5

Tracklista:
1. Don’t Let Me Go
2. Kiss It Off Me
3. Heavenly
4. You’re The Only Good Thing In My Life
5. Touch
6. Hentai
7. Cry
8. Falling In Love
9. Pure

Polecane