fot. kadr z wideo
Podczas ostatnich Q&A Szpaku przyznał, że bardzo podoba mu się poprzedni singiel Margaret, nagrany z Karą. Fani zapytali go czy jest szansa na jakąś współpracę z wokalistką, która rzuciła karierę pop gwiazdy na rzecz bycia niezależną artystką:
– Raczej nie, ale ostatni numer z Karą naprawdę zajebi*ty – napisała Szpaku.
Co rzadko zdarza się w polskim hip-hopie, Młody Simba bez problemu przyznał także, że nie nagra nic z TPS-em i Kabe. W wypadku tego drugiego uzasadnienie było krótkie:
– Nie jaram się – napisał autor „Różowej pantery”.
Kilka dni temu premierę miał najnowszy album Szpaka – „Różowa pantera”. Tak o krążku na łamach CGMu pisał Marcin Flint.
Na „Różowej panterze” za dużo różu, za mało pantery. To nic ponad nieprzemyślany, spóźniony suplement do „Dzieci duchów.
Po 2020 nikt nie ma prawa patrzeć na Szpaka jak na skowyczącego przebierańca, który na zwale po amfie obejrzał nazbyt dużą liczbę kreskówek i moczy dresy łzami. To już wcześniej nie miało sensu, wystarczyło choć trochę skoncentrować się na utworach, ale na „Dzieci duchy” zwracali uwagę poważni komentatorzy sceny, nie tylko studenci zachwyceni samym faktem otrzymania płyty bądź media z opłaconymi patronatami. U współpracującego z Newonce i Aktivistem dziennikarza Filipa Kalinowskiego Szpaku z Kubim był na liście płyt roku drugi, między Piotrem Kurkiem a Błotem. Recenzja Pawła Klimczaka odnotowywała z kolei, że chłopak z Morąga „wyniósł swoją sztukę mówienia o emocjach na kolejny poziom”, określała płytę mianem świetnej, zaś formę jej autora – życiową. Nie ciągnijmy dalej cokolwiek snobistycznej licytacji, po prostu przyjmując, że poszło grubo nie tylko w kwestii przylepionych do YouTube’a dzieciaków. To była ważna, przejmująca, wzorcowa w kwestii chemii raper-producent rzecz. Nawet cierpiący na truskulowe bóle fantomowe konserwatyści byli zmuszeni przyznać, że coś w tym jest.
SPRAWDŹ TAKŻE: Czy Paluch nagra coś ze Szpakiem? Czy Szpaku nagrałby coś w stylu BORCREW albumu?
Wystarczyło pójść za kopniakiem w drzwi. I początkowo można mieć wrażenie, że „Różowa pantera” to właśnie robi. Zaczyna się – i kończy zresztą również, co tworzy coś na kształt klamry – gitarowo-trapową balladą Raffa J.R.-a, predestynującą Szpaka do roli najsłodszego patusa w okolicy. To działająca jeszcze (pytanie jak długo) definicja guilty pleasure. Potem pałeczkę przejmuję sprawdzony poprzednio w bojach Kubi, który żeni łomoczące bębny z ładnymi melodiami, ma rękę do podkładów odpowiednio dramatycznych, a takie właśnie najlepiej odpalają rapera, który wykrzykuje tu pośród wystrzałów szokujące „On ma bluzę z haftem <Pamiętamy> / gwałci piętnastkę z Białorusi z kolegami”, ale też jedzie z supercelnym, podsumowującym kolegów „wasi idole to więźniowie wymyślonych wizerunków / boją się fanów, boją się buntu”. Sztos. Następny „Hałas” to boom-trapowy (?) dynamit Deemza, wysadzający budynki refren, a w linijkach chociażby obrazek sinego zioma latający czwartą dobę z szakalami. Jeszcze większy sztos. Na odrealnionym, utrzymanym na krawędzi koszmaru sennego „Balu” z archaniołami i sukubami brakuje chyba tylko Guziora. Bez niego też jest efektownie.
Po tak mocnych czterech numerach płytę można jednak już odpuścić albo przynajmniej przeskoczyć do „Fanlove”, gdzie featuring jest tak nijaki jak tylko być może, za to Szpaku zdaje egzamin z „normalnego” rapowania na klasycznej podziałce rytmicznej. A wcześniej? Twórca za bardzo czuje się wokalistą i traktuje swoje śpiewanie zbyt serio, gubi ostrość, gubi testosteron, krzyk staje się skamlaniem, takim mniej dla ulic, bardziej dla szkolnych dyskotek. „Potwór” z przegiętym, prześwietlającym emo-trapowe klisze Chivasem i „Wino” z Dziarmą, od której chyba akurat nie odebrał żaden z ghostwriterów i brzmi tu jak Young Leosia, to utwory najgorsze. „NPC” byłby mocnym, plastycznym kryminalnym kawałkiem, gdyby nie został bezsensownie obity purpurowym pluszem. Zdechły jeszcze przed wejściem Osy „Zły” wraz z „Białym misiem” zasługują natomiast na osobny akapit ze wstępem.
SPRAWDŹ TAKŻE: Szpaku pokazał nowy tatuaż. Zrobił go na głowie
Wydaje się, że stan upojenia tym, że mu wszystko wolno, trwa u Szpaka za długo. Wielu odbiorców patrzyłoby na niego przychylniej, gdyby odpuścił sobie część komentarzy na gorąco w social mediach, zrezygnował z nastoletniej przekory, którą manifestuje gościnnymi występami i generalnie częściej myślał, a rzadziej działał impulsywnie. Synteza piosenki weselnej z hymnem nowojorskiego hardcorowego rapu dokonana we wspomnianym „Białym misiu” przy współudziale Kizo na papierze mogła się wydawać kreatywnym trollingiem, niemniej to tylko sranie sobie w album. „Freestyle” z poprzedniej płyty łączył klimat ejtisowej potańcówki z obecną łobuzerką i wyszło świetnie, tym razem to pomyłka.
Nie jestem też sobie w stanie wyobrazić, jak ktoś z głową na karku (a nie karkiem na głowie) i śladową ilością empatii, ktoś, kto solidaryzuje się z kobiecym protestem w – swoją drogą chaotycznym, niechlujnie nawijanym i źle znoszącym próbę czasu – „Ośmiogwiazdkowym sk***ielu”, dwa numery wcześniej może wjechać w „Złym” ze skrajnie uprzedmiatawiającym, obleśnym „szmato jak idziesz na hotel z moim braciakiem / To jak wraca do nas k***o ma mieć uśmiech na japie”. I tak już na marginiesie – tu na fali oskarżeń wobec Kartky’ego i Kozy trwa dyskusja o przemocy i molestowaniu dziewczyn, o cancel culture, rozgorączkowany Bedoes tłumaczy się z wersu „A jej polik zna mój gorzki gniew”, a jeden z najpopularniejszych na scenie gości wjeżdża cały na różowo ze swoim BDSM i refrenem „Ona kocha jak ją biję, łapię za szyje”. To żadne gloryfikowanie rzeczonej przemocy, jasne, to po prostu słabe wyczucie i brak refleksji. Kontekst jest przecież wszystkim, choć trudno nie mieć wrażenia, że słuchaczki Szpaka (sam zainteresowany chętniej mówi o towarze, szmatach i dupach) i tak będą zachwycone.
SPRAWDŹ TAKŻE: Szpaku dostał propozycję walki wieczoru na FAME MMA. Dlaczego jej nie przyjął?
Ja zachwycony nie jestem. Niestety, po płycie przemyślanej, wyrazistej, emocjonalnie spójnej, tłumaczącej najbardziej opornym dlaczego Szpaku tak krzyczy, przyszło rozczarowanie. „Różowa Pantera” to nie album, to składanka nie w tempo i nie w moment, brzmiąca jakby zbierała pozostałości bądź rzeczy nagrane z rozpędu po poprzedniczce, utwory okolicznościowe, eksperymenty rujnowane nietrafionymi występami gościnnymi i niepotrzebne prowokacje. Życzę twórcy jak najlepiej, długiej i owocnej egzystencji, ale takie krążki wydaje się raperom po śmierci. A tu jest przecież jeszcze wiele do artystycznego przeżycia.