fot. mat. pras.
Liam Payne zmarł w połowie października po tym, jak będąc w stanie odurzenia narkotykami spadł z trzeciego piętra hotelu w Los Angeles. Teraz jego przyjaciel Roger Nores przekonuje, że zażywanie narkotyków wielokrotnie doprowadzało artystę do stanu bliskiego śmierci. Nores, który jest teraz oskarżony o porzucenie Payne’a przed jego śmiertelnym upadkiem, sugeruje, że wokalista notorycznie miał problemy z uzależnieniem. Roger wspomina m.in., że Liam dwukrotnie musiał być reanimowany po tym, jak przedawkował.
Przyjaciel byłego wokalisty One Direction twierdzi, że zmarły muzyk próbował walczyć z uzależnieniem m.in. poprzez pobyt na odwyku w ciągu ostatniego roku. Niestety, kuracja przyniosła odwrotny skutek i zamiast odciągnąć go od używek, pchnęła w stronę twardszych substancji, takich jak heroina.
SPRAWDŹ TAKŻE: Oto dziesięć najbardziej dochodowych tras koncertowych 2024 roku
W 202 r. Payne miał spędzić trzy dni w szpitalu we Włoszech. Oficjalnie przyczyną było „ciężkie zatrucie”, ale przyjaciel wokalisty przekonuje, że chodziło o przedawkowanie. Z tego samego powodu Liam miał być dwukrotnie hospitalizowany w Londynie pod koniec ubiegłego roku. Jedna z wizyt w szpitalu była związana z reanimacją.
Roger Nores przekonuje, że mimo iż Liam Payne niejednokrotnie otarł się o śmierć, coraz głębiej pogrążał się w nałogu. Artysta rozpoczął kurację odwykową w marcu w Hiszpanii, ale przerwał ją przed końcem leczenia. W kwietniu nałóg ponownie dał o sobie znać i artysta znów musiał być reanimowany.
Mężczyzna podkreśla, że nie ponowi winy za śmierć wokalisty. – Byłem przyjacielem, który bardzo go kochał, który pomógł mu bezinteresownie we wszystkim, co mógł. Wydałem własne pieniądze, aby mu pomóc, a nawet wtedy to nie wystarczyło – mówi.