Foto: P. Tarasewicz
Peja, który niedawno wydał album z DJ Zelem „DDA”, przyznał w rozmowie z czasopismem, że ma problem z jednoznacznym zaklasyfikowaniem swoich słuchaczy. „Mam skrajnych słuchaczy, od wtórnych analfabetów nawalonych mefedronem, po ludzi wykształconych, lekarzy i prawników”, przyznaje.
Część z fanów oczekuje, że poznaniak – jak przystało na rapera wywodzącego się ze środowisk ulicznych – będzie ich pouczał, jak żyć i osiągnąć sukces. „A skąd ja mam, kurwa, wiedzieć?”, dziwi się RPS. „Siódmy rok jestem trzeźwy, czuję się przez to tylko trochę starszy niż moja córka”.
Fakt, że odbiorcy są bardzo zróżnicowani, stawia Peję w nieco kłopotliwej sytuacji. „Kiedy podnoszę poprzeczkę, współpracując z Mesem, Ostrym, czy Pezetem, to dla ulicy to za dużo, a na tamten level za mało”, mówi. „Wiem, że moja twórczość mocno przemawia do tego mniej wyedukowanego odbiorcy, jednak sam się wkurwiam, gdy jest turbo-patologia na koncercie. Ci ludzie są zauważalni, bo są głośni, inaczej wyglądają, zachowują się. Ci bardziej ogarnięci, z lepszym startem, czują dyskomfort, a patusy czują się gorzej, bo czują dziwny wzrok. Chcę być dla wszystkich, choć czasem się nie da”.