W ich miejsce pojawiają się… No właśnie, co? Niedawno pytaliśmy Was na Facebooku o najbardziej „jesienne” polskie płyty hip-hopowe. Dziś publikujemy pierwszą część naszego rankingu. Część druga już jutro.
10. Hades/Galus/DJ Kebs – „Nowe dobro to zło”
Solowy debiut członka HIFI Bandy znalazł się tylko na dziesiątym miejscu, bo to krążek jeszcze nieograny, świeży, mający za sobą zaledwie jedną jesień. Jestem jednak pewien, że gdyby stworzyć podobny ranking za jakieś dziesięć lat, „Nowe dobro to zło” znajdzie się w pierwszej piątce. Chciałbym napisać, że główna w tym zasługa Galusa, producenta, który ma świetną rękę do klimatycznych sampli; który robi niby klasyczny hip-hop, ale nie brzmi jak dziesiątki innych producentów; który kombinuje z brudnymi syntezatorami rodem z Detroit czy funkowymi klawiaszami, ale za każdym razem brzmi to spójnie na tle całości…
Chciałbym tak napisać, ale nie mogę. Bo jednak głos Hadesa robi swoje. Bo też za sprawą takich tekstów jak ten w „Kosmos to rytm” ta płyta się tu znalazła. Bo skrecze Kebsa to momentami nowa jakość – cuty Fokusa z „Chwil ulotnych” połączone z nastrojowym, miękkim bitem dają idealny soundtrack do wschodu słońca w zimny, jesienny poranek.
09. O.S.T.R. – „Jazzurekcja”
Chociaż w połowie lat 90. popularność hip-hopu z Zachodniego i Wschodniego Wybrzeża była mniej więcej tak sama (wystarczy przypomnieć sobie gangsta rapowe szaleństwa niektórych raperów w bandanach a la 2Pac), koniec końców ostatnie 5 lat XX wieku kształtowało się pod wpływem muzyki z Nowego Jorku. Nagrania Mobb Deep, Nasa, Wu-Tang Clanu czy M.O.P. szczególnie upodobali sobie warszawscy raperzy (nieprzypadkowo uliczny nurt jest dziś najsilniejszy właśnie na tej scenie), a i reprezentanci innych miast starali się robić to w stylu DJ Premiera, Da Beatminerz, Pete`a Rocka czy Easy Mo Bee. Wielu próbowało, niewielu wyszło.
Do dziś niedoścignionym przykładem i albumem, na którym nowojorska szkoła produkcji w Polsce mogłaby się skończyć, jest „Jazzurekcja” O.S.T.R.`a. Nigdzie indziej, tylko tutaj udało się tak dobrze oddać „NY State Of Mind”, brudny, ciężki klimat „dzielnic uNYsłu”. „Kilka wersów do ludzi” to esencja. Bit, który bez problemu mógłby się znaleźć na takim „4, 5, 6” Kool G Rapa.
Fakt, nie puścisz raczej „Jazzurekcji” latem. Ale zimą jak najbardziej.
08. Warszafski Deszcz – „Nastukafszy”
„Powrócifszy” to album wybitnie letni, z takimi wakacyjnymi przebojami jak „Leniwy dzień”, „Czuję się lepiej” czy „WWA”. Ale kultowego debiutu Warszafskiego Deszczu najlepiej jest już słuchać jesienią. I to nie złotą, polską, ale tą, gdy nie wiesz, czy chodzisz po kałużach, czy po śniegu. Czy zresztą może być inaczej w przypadku krążka, na którym „Warszafski deszcz” spotyka się z „Warszafskim śniegiem”? „Nastukafszy” najlepiej brzmi, gdy za oknem jest szaro, a pogody nie sposób określić inaczej niż „plucha”.
07. Emade – „Album producencki”
Emade ma na koncie wiele wspaniałych produkcji – od współpracy z Fiszem po bity na POE – ale to „Album producencki” pozostaje jednym z jego najspójniejszych dzieł. Jest to też zarazem krążek szalenie niedoceniony, nawet pomimo obecności takich tuzów jak Sokół, OSTR i Włodi. Nie ich nagrania stanowią zresztą najciekawsze fragmenty tej płyty. Wszystkie „Stopnie wtajemniczenia” to przykłady kapitalnego instrumentalnego hip-hopu w polskim wydaniu. Wrażenie robi też kooperacja z nieco zapomnianym dziś Inespe, raperem, z którym Emade działał niegdyś w grupie THX. Przeszywająca gitara, wzbogacona o jazzową perkusję i walące w pysk, proste wersy, które aż dziw, że nie stały się klasykami: „W moim mieście, kurwa, w stolicy, / są mądrzy i głupi, / trudno jest się skupić, łatwo jest się upić, / Kupić, sprzedać, w michę wyjebać, / Życie nauczyło, jak się nie bać”.
06. Eldo/Bitnix – „Człowiek, który chciał ukraść alfabet”
„Człowiek, który chciał ukraść alfabet”, prawdopodobnie najlepszy album w historii polskiego hip-hopu, jest najlepszy właśnie dlatego, że daleko poza ten hip-hop wykracza. I wdaje się w romans z takimi gatunkami, których najlepiej jest słuchać właśnie jesienią: elektroniką, jazzem, chill-outem… Bogactwo dźwięków, brzmienie warstwy muzycznej i jej charakter, mający niewiele wspólnego z hip-hopem, sprawiły, że Eldoka skupił się na tym, by być przede wszystkim nastrojowym tekściarzem, a dopiero później raperem. „Świadek z przypadku”, „Diabeł na oknie” czy „Opakowani w folię” to klasyki, ale co czyni ten album tak magicznym, to numery typu „Czas”, „Jest 1:20”, „Hotel Savoy” czy wybitny hidden track: