10 najważniejszych płyt: Adam „Łona” Zieliński

Co tu komentować - zestaw przygotowany przez Łonę mówi sam za siebie.

2018.11.09

opublikował:


10 najważniejszych płyt: Adam „Łona” Zieliński

foto: Rafał Kudyba / mfk.com.pl

Usta i pióro kozackiego duetu Łona & Webber, czyli główny tekściarz, nawijacz i motor napędowy w jednej osobie tego niezwykłego projektu. Fanom polskiego hip-hopu Łona dał wiele radości (ale zapewne również powodów do refleksji) swoimi pięcioma pełnowymiarowymi albumami studyjnymi. Znakomita pisarka i reportażystka Magdalena Grzebałkowska nazwała go kiedyś „raperem wykształciusznym”. Ciekawe, co Wy powiecie po lekturze jego autorskiej dychy?

To naturalnie truizm, ale wybranie dziesięciu najważniejszych płyt jest szalenie trudne. I niewdzięcznie, bo tego trudu nikt nie doceni, a ja tu przecież skreślałem, dopisywałem, ważyłem, układałem… Siłą rzeczy ranking jest więc mocno niepełny. Niewykluczone jednak, że coś o jego autorze mówi… – Łona

Wojciech Młynarski – „Dziewczyny, bądźcie dla nas dobre na wiosnę”, 1968

Mam z Młynarskim podstawowy problem – jestem jego szalikowcem. Mógłbym bez końca wymieniać w tym rankingu jego płyty, i te z początków, i te z późniejszego okresu – każda na to zasługuje. Ta płyta jest szczególna z dwóch powodów. Pierwszy nosi tytuł „Bynajmniej” i jest takim, powiedzmy, esejem o relacjach damsko-męskich zarysowanym na gruncie powszechnego w naszej ojczyźnie błędu językowego. Perełka.

Drugi to „W razie czego przypomnijcie sobie Zdzisia” – przejaw wyjątkowego ciepła, jakim Mistrz darzył drugiego człowieka. Zwłaszcza tego, któremu się trochę mniej udało.

Do tego jeszcze „Tupot białych mew”, który z czasem rozumiem coraz boleśniej. Wracam do tej płyty non stop.

Molesta – „Skandal”, 1998

Każdy szanujący się słuchacz rapu zna tę płytę. Ja ją znam na pamięć. Gdyby organizować „Familiadę” ze znajomości tekstów ze „Skandalu”, to szedłbym w ciemno. Dwóch jest tylko asów, których mógłbym się obawiać: Stasiak z Alkopoligamii i Rymek, z którym jeździmy na koncerty. Znajomość cytatów z tej płyty to pewna zdolność kulturowa; to po prostu wypada umieć, jeśli chce się być prawdziwym graczem. Takim, co to pamięta urodziny Robsona i Marka.

Theodore Bikel ‎– „Sings Yiddish Theatre And Folk Songs”, 1965

To był mój pierwszy kontakt z kulturą żydowską, zwłaszcza tą wyrażoną w jidysz. Porwał mnie ten język bez reszty; to, jak w nim przebłyskuje niemiecki, polski, rosyjski i jak melodyjnie przy tym brzmi. Podobnie od strony muzycznej; olbrzymia różnorodność: tu jakiś wschodnioeuropejski refleks mignie, tu orientu trochę, a wszystko w cudowny sposób spójne.

A Tribe Called Quest ‎– „The Low End Theory”, 1991

Wśród wyznawców ATCQ toczy się odwieczny spór; szkoła otwocka twierdzi, że najlepsze jest „Midnight Marauders” z 1993, natomiast szkoła falenicka obstaje przy „The Low End Theory”. Zgoda – „Midnight Marauders” jest najbardziej klimatyczną płytą Tribów, ta jest natomiast najbardziej klasyczna. Po dwudziestu pięciu lat „Jazz (We’ve Got)” wciąż się broni, a nawijki Q-Tipa i Phife’a osiągają idealną harmonię między prostotą, a muzycznością. Prawdziwy wzór metra z Sevres wśród rapowych sztosów. Do tego jeszcze „Excursions”, „Buggin’ Out”, „Check The Rhime”, czy – last but not least – „Scenario”. Ta płyta to same klasyki.

Breakout – „Mira”, 1971

Niewiele się polskich płyt tak udało. Nie wiem od czego to zależy: może gwiazdy się akurat dobrze ustawiły, może to palec Boży, może była ładna pogoda; trudno powiedzieć. Ale słuchasz takiej płyty i wiesz, że to TEN album. Że oni nigdy wcześniej i nigdy później już tak nie zagrali, że nigdy nie niosło ich coś tak niezwykłego. Że wódka nigdy nie była tak zimna i pożywna. Działa do dzisiaj.

Afro Kolektyw – „Czarno widzę”, 2006

To mój ulubiony polski rapowy album. Tu się wszystko zgadza: Afro nawija jak zły, z rzadka nienachalnie podśpiewując; panowie muzycy grają jak z nut, nierzadko jednakowoż pięknie odlatując. Lirycznie Afro jest bezkonkurencyjny; to jakby pomieszać depresyjność Wojaczka z warsztatem Przybory. I jeszcze wcale przyzwoicie zarapować. Do tego kwiatki w stylu: „Patrzę na was, jak Stevie Wonder na Raya Charlesa”. Ta płyta to wielka płyta.

VulgarGrad – „King of Crooks”, 2009

Przekrój rosyjskiej duszy, złapanej w różnych rejestrach, głównie niższych (choć jest jedna piosenka Wysockiego). Doskonałe wprowadzenie do świata błatnych pieśni i „pieriestrojkowego punka”. W ogóle cały ten VulgarGrad to zjawisko: zespół jest australijski, grają po rosyjsku, a na wokalu znany polski aktor Jacek Koman. Płytę podsunął mi dawno temu mój ziom Manuel Alban, a że uczynił to od „Zhopy” strony, więc i ja ją tak Państwu przedstawię…

Fela Kuti & Africa 70 ‎– „Expensive Shit”, 1975

Moja ulubiona płyta króla afrobeatu. „Płyta” to w tym wypadku mocne słowo, bo – jak to u Feli – całość ma raptem dwa utwory. Za to jakie! „Expensive Shit” to transowy, 13-minutowy lot, w który można się zapaść bez reszty (co skwapliwie czynię, ilekroć mam okazję). Plus blachy, które około drugiej minuty wjeżdżają dokładnie tak, jak się powinno wjeżdżać. Drugi numer to „Water No Get Enemy” – tytuł wprawdzie nastręcza pewnych językowych wątpliwości, ale sama muzyka nastręcza już tylko zachwytu.

KRS-One – „KRS-One”, 1995

Najlepsza płyta Blastmastera, jedna z najlepszych rapowych płyt w ogóle. Już mniejsza o to, że ja się na niej wychowałem; to jest płyta-podręcznik dla całego pokolenia. Ukazała się w roku wydania przez Liroya „Alboomu”. Debiut posła był wprawdzie w jakimś sensie przełomowy i dał mu poczesne miejsce w historii, ale – a całe szczęście – to właśnie z płyty KRS-One’a dowiadywaliśmy się, jak to w ogóle powinno wyglądać.

Kabaret Starszych Panów – „Piosenki Jeszcze Starszych Panów”, 2003

Zacząłem Młynarskim, to skończę Przyborą. To, że był autorem genialnym, to wie w tym kraju każde dziecko (mam nadzieję). Najtrafniej ujęła to Wisława Szymborska: Twórczość Jeremiego Przybory to mistrzowskie połączenie piosenki lirycznej i żartobliwej. Mistrzostwo polega na tym, że nie widać szwów. Ta płyta to pozycja o tyle wyjątkowa, że sporo tu Przybory nieznanego i zapuszczającego się w naprawdę niespodziewane rewiry; szczególnie polecam urocze „Kazirodki”, czy przemiłą „Piosenkę Sodomitologiczną”. Jerzy Wasowski też bezbłędny, oni się naprawdę wspaniale dobrali. Całość wieńczy wykonanie: zawsze wyborne, a niekiedy wprost genialne, jak np. „Taka gmina”.

Oprac. Artur Szklarczyk

Polecane