Jednym z najgłośniejszych medialnych doniesień ostatnich kilkudziesięciu godzin jest to dotyczące marki odzieżowej Beyonce. Jak ujawnił brytyjski „The Sun”, powołując się na bliżej nieznane źródła, produkty firmy Ivy Park powstają ponoć w nieludzkich warunkach. Wśród pracowników, rekrutowanych spośród ludności Sri Lanki (tam mieści się fabryka produkująca odzież), dominują młode kobiety, którym płaci się skandalicznie niskie dniówki o równowartości nieco ponad 6 dolarów.
Nie wiadomo, czy sytuacja na Sri Lance rzeczywiście tak wygląda. Trzeba wziąć poprawkę na to, że doniesienia pochodzą z angielskiej bulwarówki. Pewne jest jednak, że każde tego typu doniesienie – potwierdzone czy nie – nie służy Beyonce. Wokalistka znajduje się właśnie w szczególnym momencie w karierze. Wkracza w doroślejszy, bardziej zaangażowany etap twórczości. Dowodem tego wydany niedawno album „Lemonade”, na którym artystka – poza tym, że rozlicza swojego męża, Jaya Z, ze zdrad w ostatnich latach (tak przynajmniej interpretuje treść płyty większość mediów) – zawiera też mocny przekaz społeczny, namawiając kobiety i Afroamerykanów do walki o swoje prawa.
Jednak Beyonce może się martwić z jeszcze innego powodu. To nie pierwszy raz, gdy jest zamieszana w wyzysk pracowników w tzw. sweatshopach. W 2013 roku wokalistka była twarzą marki H&M. Reklamowała kostiumy kąpielowe w momencie, gdy wyciekły informacje o fabrykach szwedzkiego koncertu w Bangladeszu. Jak się okazało, pracownikami były głównie dzieci, które bito, poniżano i oszukiwano na, i tak już wystarczająco niskie, pensje. Przedstawiciele H&M potwierdzili, że takie praktyki miały miejsce, przyznając jednak, że akurat w tej fabryce odzież była produkowana bez zgody firmy. Beyonce mimo to nie wycofała się z udziału w kampanii reklamowej. Co więcej, do dziś nie zabrała też głosu w tamtej sprawie.
By oddać sprawiedliwość artystce z Houston, należy zaznaczyć, że nie ona jedna była łączona z nieludzkimi praktykami w fabrykach odzieżowych. Wystarczy przypomnieć sprawę Shakiry. W 2002 roku, a więc w momencie, gdy wokalistka zaczęła notować swoje pierwsze anglojęzyczne przeboje (pamiętacie „Whenever, Wherever” albo „Underneath Your Clothes”?), media obiegła przykra historia, która mogła nie tylko przeszkodzić kolumbijskiej gwieździe w podboju międzynarodowego rynku, lecz także zrujnować jej reputację w świecie muzyki latynoskiej. Shakira była wówczas twarzą marki Delia’s produkującej ubrania dla młodzieży. Gdy okazało się, że w zakładzie na nowojorskim Brooklynie wykorzystuje się imigrantów z Meksyku i krajów południowoamerykańskich, piosenkarka błyskawicznie zareagowała. Wydała oświadczenie, w którym przyznała, że nie była świadom praktyk Delia’s i gdyby wiedziała o nich choć trochę, na pewno nie zgodziłaby się na współpracę z koncernem.
Shakira zachowała się więc tak, jak tego oczekiwano – momentalnie odcięła się od sprawy fabryki na Brooklynie. Kilka lat później do tablicy została wezwana inna piosenkarka pochodzenia iberoamerykańskiego – reprezentująca młodsze pokolenie Selena Gomez. Gdy wokalistka pojawiła się na pokazie mody Adidasa w 2013 (miała wówczas kontrakt z tą firmą), wśród publiczności pojawiły się transparenty: „Bądź ambasadorem dzieci, nie sweatshopów”. Apel był związany z decyzją Adidasa, który – jak donosiły wówczas media – odmówił wypłaty pensji pracownikom pewnej indonezyjskiej fabryki zamkniętej kilka lat wcześniej. Przedstawiciele Gomez przekonywali wówczas, że sprawa dotyczy czasów, gdy artystka nie współpracowała jeszcze z firmą.
Powyższe przykłady mogą sugerować, że gwiazdy muzyki, jeśli w ogóle mają coś wspólnego z nadużyciami w zakładach pracy, to tylko dlatego, że dziwnym trafem angażują się w promocję marek znajdujących się akurat pod ostrzałem. Często tak rzeczywiście jest. By jednak nasza historia zatoczyła koło, przytoczmy jeszcze jeden przykład, bardzo podobny do obecnej sprawy Beyonce. Bohaterem znów będzie właściciel firmy, i to nie byle jakiej, bo Sean John. Tym kimś jest oczywiście P. Diddy. W 2003 roku Narodowy Komitet ds. Pracy – ten sam, który dziesięć lat później (już pod inną nazwą: Instytut Praw Człowieka i Pracy na Świecie) zainicjował wspomnianą wyżej sprawę H&M i Beyonce – oskarżył nowojorskiego hip-hopowca, że ten wykorzystuje swoich pracowników w Hondurasie. Komitet wyliczał: dyrektorzy podporządkowanych Sean John zakładów zwalniają swoje pracownice, gdy te są w ciąży; nie płacą na czas; nie dbają o elementarne standardy higieniczne. Ponoć za każdą koszulkę wartą 50 dolarów pracownik w Hondurasie otrzymywał zaledwie 24 centy.
Wtedy sprawą zajęła się lokalna prokuratura, jednak z braku dowodów umorzyła wkrótce sprawę. Czy z Ivy Park będzie podobnie?