Foto: @piotr_tarasewicz / @cgm.pl
Trudny do pobicia w szybkim rapowaniu. Niezawodny w kwestii dostarczania obrazów krwawej, horrorcorowej kaźni. Sprawnie przeszczepiający na na nasz grunt to, co zadecydowało o popularności niemieckiego rapu. To wszystko prawda, ale też na recenzowanej na naszych łamach płycie „Kłamczuch” ujawnił się nieco inny Floral Bugs – bezlitosny dla siebie, demistyfikujący się kompletnie, pozbawiony hamulców w swoim ekshibicjonizmie. Taka postawa musiała zaowocować zaproszeniem do „Flintesencji” i tak się właśnie stało.
– Jesteś 21-letnim chłopakiem, który udziela wywiadu takiego, jakiego można się spodziewać po rockandrollowcu po czterdziestce – mówi Marcin Flint, a Bugs przytakuje. Panowie przez 80 minut rozmawiają o tym, że dorosłość przychodzi do raperów za wcześnie (i nie puka), o polskiej kulturze picia, która rzuciła niestety cień na kolejne pokolenia, o tym, że nałogi i toksyczna męskość tworzą jeden węzeł gordyjski, którego zupełnie nie ma jak przeciąć.
– Imponowało mi życie, w którym ciągle obecny jest alkohol, rapowe teledyski z narkotykami i bronią – ubolewa młody twórca.- Sam odrzucałem osoby, które nie brały narkotyków i niczego nie piły – przyznaje smutno. Należy się spodziewać wielu słów o brutalnym zderzeniu z rzeczywistością, ale też skutecznym leczeniu z egocentryzmu.
– Pracuję nad tym, żeby moja przeszłość to były otwarte drzwi – twierdzi Floral Bugs. Wnioskując i po „Kłamczuchu”, i po „Flintesencji” praca idzie pełną parą.