Zupełnie nieoczekiwanie otrzymaliśmy najważniejszą tegoroczną płytę w czarnej muzyce. Jay-Z i Beyoncé w końcu wzięli się w garść i nagrali wspólny album pod szyldem The Carters. W dodatku taki, któremu ciężko cokolwiek zarzucić. Ile z tego materiału usłyszymy na ich koncercie w Warszawie? Najlepiej jak najwięcej, łącznie z bonusowym „SALUD!”.
Na „EVERYTHING IS LOVE” czekali wszyscy. Niepotrzebne były nawet wielkie zapowiedzi – wystarczyło, że ktoś coś przemycił małą plotkę, w której coś musiało być na rzeczy. Zaskakująco długo było cicho. Aż do niedzieli. Album pojawił się na Tidalu i z miejsca narobił sporego zamieszania, udowadniając po raz kolejny, że Carterowie nie mają sobie równych w popkulturze. W takich przypadkach zawsze można mieć pewne obawy co do jakości krążka. Artystom rzadko kiedy udaje się wytrzymać presję i nagrać materiał na miarę swojego wielkiego potencjału i miejsca w historii. Tu jest inaczej – Jay-Z i Beyoncé, nagrali swoje najlepsze utwory od dawna. Najbardziej osobiste i o wiele mniej przebojowe niż zwykle. Czy w tym tkwi przepis na sukces?
I tak, i nie. „EVERYTHING IS LOVE” brzmi jak wypadkowa dwóch ostatnich krążków Beyoncé, czyli „Beyoncé” i „Lemonade”, z „4:44” Jaya. Artyści wraz z producentami (wśród których są m.in. Boi-1da i Cool & Dre) postanowili zrobić ukłon w stronę bardziej soulowych, klasycznych brzmień. Efektem tego są takie utwory, jak „SUMMER” i „LOVEHAPPY”, jedne z najlepszych na płycie i najciekawszych pod względem kompozycyjnym. W opozycji do nich stoi np. wyprodukowane przez Pharrella Williamsa „APESHIT”, które równie dobrze mogłoby znaleźć się na którejś z płyt Future’a. Jest dobrze, ciekawie i bardzo różnorodnie. Melodie nie nudzą, dzieje się w nich dużo, co doskonale słychać we współczesnych „FRIENDS” i „713”.
Główną atrakcją są oczywiście popisy samych gospodarzy. Nietaktem by było, gdybyśmy wspomnieli, że The Carters czują chemię. Dużo wspomnień, trochę peanów na część córki oraz kilka zarzutów wobec przemysłu rozrywkowego. Tak w telegraficznym skrócie można opisać ich pierwsze wspólne dzieło, ale równie ważny wydaje się ich związek, o czym mówią m.in. w „SUMMER”. Muzyczna telenowela? Skądże znowu! „EVERYTHING IS LOVE” to opis przeżyć, wychodzenia z kryzysu i poznawania siebie na nowo.
Koncert Jaya-Z i Beyoncé już 30 czerwca. Czasu pozostało niewiele, więc warto umilić sobie oczekiwanie na imprezę z „EVERYTHING IS LOVE” w słuchawkach. Mimo że na płycie nie ma wielkich hitów, to ciężko się od niej oderwać. Warto!
4,5 / 5
Patryk Kane
Tracklista:
1. SUMMER
2. APESHIT
3. BOSS
4. NICE
5. 713
6. FRIENDS
7. HEARD ABOUT US
8. BLACK EFFECT
9. LOVEHAPPY