Co więcej, mowa tu o zdegenerowanej wokalistce, tonącej w alkoholu i narkotykach, a to z ulokowanym w domowym zaciszu soulem zdaje się już zupełnie wykluczać. Czy takie coś może mieć miejsce? Jak widać może, pod warunkiem, że mamy do czynienia z Amy Winehouse. Wybór twórców opisywanej kompilacji jest jak najbardziej uzasadniony – kobieta jest na topie, a na dodatek jak nikt inny tchnęła w ostatnim czasie w skostniały mainstream trochę duszy. Życie osobiste więc na bok, skupmy się tylko na muzyce.
Choć Amy nie udziela się wokalnie na żadnym z utworów umieszczonych na „Songs from Amy`s House”, to nie da się ukryć, że klimat jej nagrań unosi się nad tą składanką. Bo o atmosferę tu przede wszystkim chodzi. Zapomnijmy o momentami oczywistych wyborach kompliatorów („Ain`t No Other Man” Aguilery znają wszyscy i wypadałoby być ponad tym; „When You Love Somebody” Leeli James przewinęło się już gdzieś indziej, bodajże na „Chill Out In Black”), skupmy się raczej na doskonale wyważonej całości, braku zapełniaczy i kilku mniej znanych nazwiskach, które mogą poszerzyć horyzonty słuchaczy. Płytę otwiera popowy nieco, dynamiczny „Little Toy Gun” Honey Honey, ale myli się ten, kto uważa, że i dalej będzie równie szybko i tanecznie. Numer piąty – „Chasing pavements” Adele – obala wszystkie nasze wcześniejsze przypuszczenia, sprawiając że Ziemia nagle zaczęła kręcić się dwa razy wolniej. Generalnie, całość utrzymana jest w średnim tempie, idealnym do domowego zacisza w niedzielne popołudnie.
Na ogół wszelkiego rodzaju składanki stanowią zbieraninę bliżej niezwiązanych ze sobą utworów, połączonych szeroko rozumianym motywem. Tu uszczuplono zakres poszukiwań – panie mają stworzyć klimat jak Amy Winehouse i kropka. Wyszło świetnie. Jeżeli lubisz miękki fotel, gorącą herbatę, ciepłe kapcie i jeszcze z przyjemnością kiwasz w rytm głową, „Songs…” na pewno przypadnie Ci do gustu. Dla domatorów z czarną duszą pozycja obowiązkowa.