Paweł Kukiz – „Siła i Honor”

Twórczość mówi więcej o człowieku niż gazety

2012.08.23

opublikował:


Paweł Kukiz – „Siła i Honor”

Kluczem do zrozumienia zamieszania wokół najnowszej płyty Pawła Kukiza jest postać jej twórcy. Kluczem i jednocześnie największą przeszkodą. Bo kim jest współautor bestsellera „Borysewicz & Kukiz”, który chwilę później wyśmiewa się z niego w utorze „Nie gniewaj się Janek”. Kim jest człowiek, którego (ponoć) Trójka nie chce grać, a jego „Ołowiane Głowy” (formacja Hak), przewinęły się i przez Opole i przez Listę Przebojów Programu Trzeciego ze 30 lat temu? Zdawałoby się wieczny outsider, którego poglądy są jakoby powszechnie znane i nazwane. Bo chyba wszystkim, którzy zabierają głos w sprawie Kukiza i „Siły i Honoru” wdaje się, że znają tego człowieka. Że wiedzą co i jak myśli, tylko nie zawsze wiedzą dlaczego. Tak jest i ze mną. Wiele rzeczy po prostu mi się wydaje.

Zatem zamiast zastanawiać się, czy brak radiowych patronatów to celowy zabieg i świetnie skrojona promocja, czy też jest to udowadnianie że syn garbatego garbatym być nie musi, wolę posłuchać tej płyty. Dla jasności – uzyskanie dostępu do niej przed premierą było łatwe, proste i przyjemne. I to pomimo faktu, że z wcześniej uzgodnionego naszego patronatu menedżment artysty wycofał się w ostatniej chwili.

Wytwórnia słowami artysty płytę zapowiadała jako rzecz mocną, bezkompromisową i traktującą o najnowszej historii Polski. Już tylko te zapowiedzi mogły nastraszyć radiowców (zwłaszcza tych, którzy grają dla inżynierów Mamoniów) oraz podsunąć jakiś ogórkowy temat wszystkim gościom porannych nie-znam-się-to-się-wypowiem programów publicystycznych.

Ja najbardziej obawiałem się tej zapowiadanej multigatunkowości, bo płyt lubię słuchać w całości, lubię, gdy są spójne muzycznie a poszczególne utwory wolę przyjmować w kontekście innych, zwłaszcza, kiedy ktoś daje mi tzw. concept album. I choć płyta zaczyna się od „Intro” (którego znaczenie odgadujemy dopiero w finałowym „Końcu Końców”) i „Tu Moja Góra” z udziałem góralskiej kapeli Grapa, to Kukiz szybko przechodzi do rzeczy i wali znudzonego radiową papką słuchacza w ryja. A to już mi się podoba.

Tym pierwszym ciosem jest utwór „Heil Sztajnbach”, który zapewne celowo kojarzyć się musi z Rammsteinem. Tyle, że ta estetyka jest tu znacznie ważniejsza i na miejscu. Fantastycznie dopełnia tematu, czy wręcz stanowi swoisty „autokomentarz” do utworu, w którym funkcjonuje i do treści, którą niesie. Podobnie jest z następnym trackiem – „17 września”. W nieco lwowskim sosie muzycznym otrzymujemy przejmującą wizję uwijających się przy robocie katów polskich oficerów… Znaczenia obu tekstów (w przypadku drugiego współautorem jest Dariusz Dubrowski) tłumaczyć chyba nie trzeba.

Kolejna wolta, nie tylko muzyczna, następuje w „Obławie”. O ile aranż kompozycji Jacka Kaczmarskiego może przywodzić bezpośredniość muzyczną (by nie powiedzieć brak finezji) Kultu, o tyle sposób, w jaki śpiewa Paweł nie wnosi specjalnie nic nowego do tego utworu (bo i po co?). Jeśli album traktować jako spójną całość, gdzie ważna jest i treść i kolejność i kontekst, to utwór ten jest celną alegorią tego, co działo się z tymi bojownikami o Polskę, którzy wymknęli się faszystowskim i radzieckim oprawcom. W kontekście płyty – utwór ważny, wypatroszony z kontekstu, puszczony w radio między prognozą pogody a sportem – będzie jedynie kolejną interpretacją (przepraszam za słowo) evergreena. A szkoda, bo na takie miano nie zasługuje.

Jeśli do tej pory Kukiz na „Sile i Honorze” niczym was nie zaskoczył (w co wątpię), to „Ratujcie nasze dusze” musi to zmienić. Nieco kabaretowy wstęp i już wszystko jasne. Szukamy, czy nasza dyskografia Toma Waitsa nadal stoi tam, gdzie stała. I czy przypadkiem nie postawić jej koło Wysockiego, bo to kolejny jego ślad na tej płycie. I kolejny, przy którym staje mi przed oczami (uszami?) Kazik, którego Kukiz przypomina mi nieco zaangażowaniem w tekst. I żeby nudno nie było, to całość zaczyna dryfować (bohaterami utworu są marynarze łodzi podwodnej!) w stronę piosenki aktorskiej, teatralnej czy musicalowej… i znów, jest to zaletą, nie wadą.

Lecz żebyśmy się za bardzo przesyconej znaczeniami melancholii ponieść nie dali, to następny numer przynosi nam kolejny stylistyczny zwrot. Kompozytorskie trio Kukiz-Paczkowski-Cieślak na brudne gitary poplątane z syntezatorami kładzie lekko przesterowane melodeklamacje gospodarza płyty. I gdy już zaczyna się nam wydawać, że wiemy, jaki ten numer dalej będzie, wtedy wszystko powoli przechodzi w zimną falę. Takie jest właśnie „BOA”. A słowa „Nie pytamy jak wielu jest wrogów / tylko, gdzie oni są?” powtarzane jak mantra, wciskają się w głowę i mienią się znaczeniami. To chyba najlepszy, obok „Hail Sztajnbach” moment na płycie.

Następujący później „Old Punk” jest faktycznie oldskulowy, ale w taki sposób, że nie mamy do czynienia z tanią kalką, a raczej z hołdem dla minionej estetyki (czy aby na pewno minionej?).

To co uderza do tej pory i w kolejnych numerach, to to, że teksty dotykające bardzo ciężkich i zdecydowanie mało rozrywkowych tematów nie odrzucają słuchacza. Nie męczą przerośniętym „ja” i uciążliwym egocentryzmem. Pisanie tekstów ważnych bez wpadania w te pułapki to jest sztuka. Tym większa, im więcej punkowych kapel buntuje się „dla buntu” czy współczesnych raperów nawija o nawijaniu i tumiwisizmie.

„Twoje słowo” to utwór, przy którym bardzo żałuję, że nie dysponuję fizycznym krążkiem, z którym mógłbym się zapoznawać leżąc na grubym dywanie między potężnymi głośnikami zestawu hi-fi. To pewnie jeden z tych momentów na płycie, w których poza treścią mamy też poczuć te 100 tysięcy złotych włożonych w zrealizowanie tej płyty. No, nie jestem z pokolenia mp3 i w tej chwili jest mi z tym źle. Sprawdzę, czy się nie mylę, jak posiądę wreszcie CD. Będę rozczarowany, jeśli będzie brzmiała źle.

100% Kukiza w Kukizie usłyszymy w „Homo Politicus”. Dowcipna kpina ze stylistyki jednego z wymienionych tu już zespołów (nie będę psuł wam zabawy) z twardym, przewrotnym, gorzkim i celnym tekstem. Zaczyna się od słów „Dziwki, idea ich wagina…” i jakkolwiek by odczytać ten utwór, to jest on dowodem na mistrzostwo autora w operowaniu konwencją (słowo nieco zdewaluowane przez Kubę W.) i unikaniu patosu, którym ponoć ta płyta ocieka, a którego ja się nie doszukałem (choć mam na to alergię). Kto wie, czy „Homo Politicus” nie jest też jakąś przewrotną próbą autodefinicji?

Choć to tzw. concept-album to nie jest on aż tak spójny, jak często (i niesłusznie) przywoływane w kontekście „Siły i Honoru” „Powstanie Warszawskie” Lao Che. To, że wolałbym, by płyta była spójniejsza muzycznie, wcale nie oznacza, że jest aż tak rozszarpana między różne gatunki. Spoiwo w tym przepadku to przede wszystkim teksty. Teksty, w których Kukiz na szczęście daleki jest od „wszechwiedztwa” i mówienia wprost. Tematy są zaznaczane, a nie tłumaczone, obrazy rysowane tak, by słuchacz sam wysilił się i zastanowił, co widzi. O ile oczywiście ma na to ochotę. Bo muzyki można słuchać też bezrefleksyjnie. Podobnie jest z „Siłą i Honorem”.

Inną cechą tej płyty jest to, że potencjalnie może załatwić wszystkie sprawy, z którymi Kukiz poradzić sobie „w realu” nie umie. Jeśli dostajemy tu na tacy prawdziwego autora i jeśli twórczość mówi więcej o człowieku niż gazety… to Paweł powinien rozdawać tą płytę wszystkim dookoła zamiast udowadniać, że nie jest faszystą czy homofobem i że jednak nie zerwało mu śmigła. Sięgałem po ten album z uprzedzeniem, po zapoznaniu się z całością, daje mu cztery gwiazdki. Dobra i wartościowa płyta. Nie tylko dlatego, że wywołała dyskusję nawet wśród tych, którzy jej nie słyszeli 😉

Polecane

Share This