Czy po niedawnych, rewelacyjnych płytach „Polor” i „Tylko” Pablopavo mógł nie tylko utrzymać tak wysoki poziom ale i zaskoczyć czymś? Okazuje się, że tak. Okazuje się, że ta jesień w ogóle dobra jest dla polskiej muzyki. Tej ambitniejszej i bardziej wysublimowanej. Takiej, o której zwykłem mówić, że jest gdzieś między gatunkami, jak ostatni Smolik z Kevem Foxem. Bo „WIR” to już co najmniej druga taka pozycja w ostatnich tygodniach. Najłatwiej będzie ją wrzucić do worka z „alternatywą”, ale trochę szkoda, bo może tam zginąć w natłoku. Teraz prawie wszyscy są alternatywni. A Pablo, pomimo że w tym przypadku mówimy o trio, w którym każdy – na szczęście dla całej płyty – odcisnął swoje bardzo mocne piętno, nie słabsze od pozostałych… no więc ten Pablo wciąż jest sobą. Choć zaskakuje elastycznością i środkami, po które raczej rzadko sięgał, to jednak nadal serwuje nam to, za co go pokochaliśmy. Niby pospolity wokal, przejmujące melodeklamacje, poetycko porozlewane teksty. I wielki „czuj” w dobieraniu konstelacji gości. A może lepiej zamiast „gości” powiedzieć: „współpracowników”. No dobra, teksty są jeszcze bardziej poetyckie i zdecydowanie mniej miejskie niż na „Polorze” lub na „Tylko”.
Jeśli Pablopavo jest tym magnesem, który przyciąga słuchacza, to prawdziwym motorem płyty jest Rafał „Praczas” Kołaciński. Utwory radykalnie wyłamujące się z nużących schematów zwrotka/refren obleczone zostały w bardzo mgliste i jesienne aranże. Dużo w nich przestrzeni, wyseparowanych dźwięków, chłodnego klimatu. Efekty pracy transowej, triphopowej elektroniki nasączone szlachetnymi dźwiękami instrumentów przyniesionych przez zaproszonych gości: klarnetu basowego, trąbki, gitary, puzonu czy duduki podkreślają wyjątkowo jesienny klimat tej płyty i nadają jej szczególnego nastroju. Na ich tle dwugłosy Pablo i Ani Iwanek brzmią albo hipnotycznie, albo na wskroś przejmująco – zależnie od woli autorów. A słuchaczowi nie pozostaje nic innego, jak tylko zanurzyć się w tym świecie bez reszty. Mimo, że świat nie zawsze wesołym jest. Raczej przeciwnie. Dużo w nim melancholii.
Jeśli o Ani Iwanek mowa, to „Wir” też nie jest jej pierwszym spotkaniem z Pablo, świetnie pamiętamy ją z „Poloru”. Jednak tu nie jest już tylko gościem. Jest równoprawnym partnerem. Jej delikatny i czasem kruchy głos wchodzi w świetne dialogi z charakterystycznym tembrem Pablopavo, a czasem, zupełnie nieoczekiwanie, staje się gospodarzem całych utworów („Nie ma snu” czy „Tu było tu stało”). Otwiera to płytę na zupełnie nowe przestrzenie.
A czy singiel „Październikowy facet” to dobra wizytówka dla tej płyty? I tak, i nie. Tak, bo daje jako takie pojęcie, czego spodziewać się po tym niecodziennym trio; nie – bo… to zdecydowanie najbardziej popowy utwór z „WIRU”. Coś jak zachęta dla tych, którzy lubują się w lekkiej i przyjemnej alternatywie.