N*E*R*D – „No_One Ever Really Dies”

Pharrell i spółka zapraszają na imprezę.

2017.12.15

opublikował:


N*E*R*D – „No_One Ever Really Dies”

foto: mat. pras.

Oto najważniejszy i – kto wie? – czy nie najlepszy „powrót” roku. I nie tylko dlatego, że nowa płyta N*E*R*D ukazuje się po siedmiu latach milczenia Chada Hugo, Pharella Williamsa i Shae’a Haleya. Będący rozwinięciem nazwy zespołu krążek „No_One Ever Really Dies” to bowiem nie tylko ich najbardziej futurystyczne, pełne „syntetycznych” brzmień dzieło, ale przede wszystkim najmniej „n*e*r*dowska” płyta w karierze trio. Co – zaskakująco (a może nie) – okazuje się największym atutem tego znakomitego wydawnictwa.

Uwierzylibyście? To dopiero piąte wspólne dzieło zespołu, znanego z takich hitów jak „She Wants To Move”, „Rock Star” czy „Hot-n-Fun”. A wydawać by się mogło, jakby Williams, Hugo i Haley byli z nami i nagrywali od wieków. To prawda – biorąc pod uwagę producencki team The Neptunes – Pharrell i Chad nagrywają wspólnie już od 23 lat! A to przecież dobrze ponad dwie dekady historii muzyki popularnej, która od 1994 roku zmieniła się nie do poznania. Czego najlepszym dowodem zawartość albumu „No_One Ever Really Dies”.

Pamiętacie ten odkrywczy miks hip-hopu, funku i rocka, który serwowała nam trójka z N*E*R*D na swoich pierwszych płytach „In Search Of…” (2002), a zwłaszcza „Nothing” (2004)? Ależ to były radiowe petardy – absolutny top ambitnej muzyki… pop. Właśnie tak! Te piosenki – osadzone na charakterystycznych dla Pharrella, klawiszowych samplach oraz pełne gitarowych wstawek Chada – zaskakiwały świeżością. Ale były na tyle uniwersalne, że podobały się nie tylko ortodoksyjnym słuchaczom hip-hopu, lecz również zwykłym „śmiertelnikom”, przypadkowym konsumentom radiowej muzycznej papki. W czym największa zasługa Williamsa, muzyka-wizjonera bez ani grama kompleksów. Otwartego na dźwięki i nie bojącego się flirtować z komercyjnymi brzmieniami.

Najlepszym tego przykładem jego geniuszu są utwory, a nawet całe albumy, które ten Człowiek-Instytucja napisał lub produkował dla m.in.: Britney Spears, Gwen Stefani, Nasa, P.Diddy’ego czy Busty Rhymesa. Czy „Blurred Lines” napisanego dla Robina Thicke’a. Bo że ten empatyczny i szczodry artysta – chętnie dzielący się swoim talentem z innymi – równie dobrze potrafi zadbać o swoją solową karierę doskonale wiemy. Choćby z killera „Happy” (niemal miliard wyświetleń na YouTube!).

Znajomość tego „backgroundu” może mieć (ale nie musi), ogromne znaczenie dla zrozumienia jego niespokojnej natury odkrywcy. To właśnie jej „owocem” są tak nieoczywiste płyty, jak (wydana równolegle choćby z „Revival” Eminema) „No_One Ever Really Dies” jego macierzystego zespołu N*E*R*D. Czyli krążek, który choć jest „poważnym” koncept albumem (odnoszącym się do aktualnej sytuacji społeczno-politycznej w Ameryce i na świecie), to jednak przyrządzony w tak przebojowy sposób, że nadaje się do słuchania nie tylko w całości (mnie właśnie w taki sposób najbardziej smakuje), ale również we fragmentach. A nawet singlach. I to nie tylko tych nagranych z udziałem znakomitych gości.

A ta lista jest absolutnie fantastyczna, by wymienić zmysłowego jak zwykle i mającego talent do opowiadania miłosnych (i nie tylko) historii Kendricka Lamara, rapującą (!) Rihannę, „wklejonego” w dancehallowy numer Eda Sheerana, jak zwykle „kosmicznego” Andre 3000, czy futurystycznego – jak jego pseudonim wskazuję – Future’a. A wreszcie nieposkromioną i nie dającą się porównać do nikogo innego M.I.Ę. Ktoś trafnie zauważy, że równie znakomite „featuringi” ma na swojej nowej płycie wymieniony wcześniej – i nie bez powodu – Eminem. Bo tak właśnie – czy tego chcemy czy nie – robi się dziś hip-hop w czasach, kiedy sprzedają się single (by nie powiedzieć – pliki), a nie całe albumy.

Dlatego tym większe brawa dla N*E*R*D-ów, których „piąteczka” smakuje (moim zdaniem) najlepiej w całości. Od A do Z. Czy raczej od „Lemon” do „Lifting You”. Z tym całym swoim syntetycznym brzmieniem. Jakby niemodnym, bardzo syntezatorowym, a przez to cudownie oldschoolowym. Lubicie takie Muzyczne „cuksy”? A co powiecie na szalone, niemal euforyczne tempo „No_One Ever Really Dies”, które sprawia, że ten – nagrany przez ludzi z muzycznym ADHD album – idealnie nadaje się na imprezę? Albo – jak ktoś woli – do biegania. Bo o tym, że krążek ten – słuchany rano, w drodze do szkoły lub pracy – w rekordowym czasie poprawi nam humor (i to na cały dzień!) chyba już nie muszę pisać?

Artur Szklarczyk
Ocena: 4,5/5
Tracklista:

1. Lemon (feat. Rihanna)
2. Deep Down Body Thirst
3. Voilà (feat. Gucci Mane and Wale)
4. 1000 (feat. Future)
5. Don’t Don’t Do It! (feat. Kendrick Lamar)
6. ESP
7. Lightning Fire Magic Prayer
8. Rollinem 7’s (feat. André 3000)
9. Kites (feat. Kendrick Lamar and M.I.A.)
10. Secret Life Of Tigers
11. Lifting You (feat. Ed Sheeran)

Polecane