I rzeczywiście – premierowy materiał australijskiej wokalistki (ale też aktorki i modelki) to kawał przyzwoitego, za to ani nadzwyczajnie odkrywczego, ale też przesadnie wtórnego kobiecego popu. Ot, miła dla ucha muzyka, która nie przeszkadza w czynnościach dnia codziennego. A czasem, kiedy zostanie wzbogacona o obraz, jak promocyjny singiel „Want”, potrafi zatrzymać przed telewizorem nie tylko fanów 35-letniej artystki. Oglądając ten klip nie trudno o pytanie, czy jest on promocją nowej płyty Imbruglii, czy może bardziej jej urody. Ja przynajmniej przeżyłem swoiste deja vu. Bo tak magnetyzującego teledysku nie widziałem od czasu „Smoke” tej samej artystki.
Byłoby jednak niesprawiedliwością pisać o „Come To Life” jedynie w kontekście dojrzałej i nieprzeciętnej urody Australijki. Napisany po części przez Chrisa Martina z Coldplay, a także Bena Hillera i Briana Eno (wspomniany „Want”) materiał to kawałek elegancko zaśpiewanego i zrealizowanego popu, który przynajmniej w kilku momentach („Fun”, „Lukas”) zdradza komercyjny potencjał. Co prawda hitu na miarę nieśmiertelnego „Torn” tu nie znajdziemy, ale życzyłbym choćby Mariah Carey tak dobrego powrotu, jaki stał się właśnie udziałem Natalie Imbruglii.