Natalie Imbruglia – „Come To Life”

Bezpretensjonalny muzyczny powrót pięknej Natalie…

2010.02.17

opublikował:


Natalie Imbruglia – „Come To Life”

Gdyby panna Natalia miała głos tak piękny jak swoje błękitne oczy, to po jej płyty ustawiałyby się kolejki, a jej zdjęcia gościłyby na czołówkach gazet. Prawdopodobnie znalazłaby się wówczas pod ciągłym obstrzałem aparatów fotograficznych wścibskich paparazzich i musiałaby udowadniać wszystkim, przez 24 godziny na dobę, jaka jest świetna i nieskazitelna. Na szczęście cudna Natka nic nie musi. Bo swoimi dotychczasowymi wyborami – zarówno życiowymi, jak i artystycznymi – już udowodniła, że nie zależy jej na udziale w wyścigu (muzycznych) szczurów. Ona śpiewa dla własnej przyjemności, po prostu bawi się muzyką i – o ile potrafię odgadnąć jej intencje – cieszy się, kiedy komuś prócz niej te piosenki również się spodobają, a najlepiej poprawią humor.

I rzeczywiście – premierowy materiał australijskiej wokalistki (ale też aktorki i modelki) to kawał przyzwoitego, za to ani nadzwyczajnie odkrywczego, ale też przesadnie wtórnego kobiecego popu. Ot, miła dla ucha muzyka, która nie przeszkadza w czynnościach dnia codziennego. A czasem, kiedy zostanie wzbogacona o obraz, jak promocyjny singiel „Want”, potrafi zatrzymać przed telewizorem nie tylko fanów 35-letniej artystki. Oglądając ten klip nie trudno o pytanie, czy jest on promocją nowej płyty Imbruglii, czy może bardziej jej urody. Ja przynajmniej przeżyłem swoiste deja vu. Bo tak magnetyzującego teledysku nie widziałem od czasu „Smoke” tej samej artystki.

Byłoby jednak niesprawiedliwością pisać o „Come To Life” jedynie w kontekście dojrzałej i nieprzeciętnej urody Australijki. Napisany po części przez Chrisa Martina z Coldplay, a także Bena Hillera i Briana Eno (wspomniany „Want”) materiał to kawałek elegancko zaśpiewanego i zrealizowanego popu, który przynajmniej w kilku momentach („Fun”, „Lukas”) zdradza komercyjny potencjał. Co prawda hitu na miarę nieśmiertelnego „Torn” tu nie znajdziemy, ale życzyłbym choćby Mariah Carey tak dobrego powrotu, jaki stał się właśnie udziałem Natalie Imbruglii.

Polecane