Na szersze wody Miuosh wypłynął tak naprawdę dość niedawno, bo dopiero przy okazji premiery poprzedniej solówki. Wcześniej nie dość, że słyszała o nim garstka, to jeszcze i w tej grupie nie wszyscy doceniali jego możliwości. A patrząc na to, w jak wielu stylistykach się poruszał, nie można mu ich odmówić, w końcu próbował w karierze rapsów ulicznych (z Bas Tajpanem), potem horrorcore’u (płyta „Pogrzeb”), aż w końcu poprzestał na trueschoolu. Można nazwać to pójściem po najmniejszej linii oporu, ale fakt jest faktem- fanbase w końcu mu się zgadza.
Wątpię tym samym, że w image’u Boryckiego zajdzie jeszcze jakakolwiek zmiana- po ,,Piątej Stronie Świata’’ każda, ale to każda jego nawijka brzmiała identycznie, nawet sprawdzałem czy gość nie zarapował tego samego pod któryś z rzędu bit. Miłosz ostatnimi czasy cierpi więc na podobną przypadłość jak choćby Mielzky, tyle że przepaść dzieląca ich (i nie tylko ich) poziomy zdaję się nie mieć dna. Członek 19SWC zwyczajnie lepiej od większości radzi sobie z mikrofonem.
Wciąż powielanie jakichkolwiek schematów automatycznie budzi we mnie odruch obronny. „Prosto Przed Siebie” to książkowa definicja monotematyczności. Nie wiem (jednak Mioush z pewnością wie), ile można gadać, jak bardzo jest się oburzonym na świat, w jak głębokim bagnie brodzimy, jak kozacko na Śląsku i jak to kiedyś się miało zajawkę na rap z kaset. Nie mówię, że płyta okazuje się asłuchalna. Wręcz przeciwnie, bo raper ma spory talent i trudno się z tym nie zgodzić, ale klepanie w kółko tego samego powoli (?) zaczyna nudzić. Na jednym krążku było to jak najbardziej do przyswojenia, ale na kolejnym z kolei trochę denerwuje.
Właśnie dlatego płytą można zajarać się ,,połowicznie’’. Najlepsze utwory to niemal dokładnie numery od 1 do 7. Po ostatnim naprawdę ciekawym „Bit, Pot i Alkohol” zaczyna się robić katorżniczo nudno, album wyraźnie spuszcza z tonu i na dobrą sprawę nie pamiętam już ani jednego kawałka z dalszej części tracklisty. No, może oprócz okraszonego fajnym bitem „Stój” z Erosem (który notabene strzela tu niezłymi hasłami rodem z gimbazy- ostatni wers, ten z rodziną, przekracza wszelkie granice).
Sprawa flow gospodarza wydaje się oczywista. Progresu brak, ale regres również nie ma racji bytu, czyli i tutaj obserwujemy standard powielany na polskiej rapscenie od zarania dziejów. Przez całą długość krążka nie znajdziemy więc żadnych karkołomnych przyspieszeń czy innych prób kombinacji z własnym stylem. W przypadku Miuosha można na taki zastój przystać, bo wszystko ratuje charakterystyczny, zadziorny głos artysty. Chrypa zawsze na propsie, oczywiście pod warunkiem, że nie tworzona na siłę (tak o tobie mówię, Ostry). Rozumie się samo przez się, iż nowinek w tej materii nie ma, czasem uda się Boryckiemu przepięknie wejść w bit, jak w bardzo dobrym kawałku „Szczury” z Biszem, czy sypnąć ciekawym wersem, choćby:
Pieprzę bycie innym niż wszyscy na siłę
Kiedy nie miałem pomysłów, to też tak robiłem
Wspominałem już kilka razy o występach gościnnych, więc wypadłoby szerzej omówić i ten temat. Szczególnie że to on wysuwa się na prowadzenie w kategorii ,,najlepsza składowa płyty’’. Większość (co nie znaczy że wszyscy) poradziła sobie bardzo dobrze. Na szczególnie wyróżnienie zasługuje oczywiście Joka, który swoją stylówką i umiejętnym pół-storytellem z miejsca połknął lirykę gospodarza. Oprócz niego ładnie nawinęli Bisz, Pyskaty i WENA (który zdołał przyspieszyć, fanfary), reszta to stany średnie (Ero, Diox) i raczej słabe (Hades pokazał się z chyba najgorszej swojej strony).
A podkłady? Rzecz jasna klimatyczne, co akurat wiadome w przypadku produkcji sygnowanej ksywką ślązaka. Zawsze przecież dobiera dla siebie tylko te najlepsze instrumentale i ten album nie jest żadnym wyjątkiem. Do roboty wzięli się między innymi Złote Twarze, Donatan, Emdeka, czy Minor, więc o jakość wykonania można było spać spokojnie. Duża część z poszczególnych bitów jest fenomenalna („Nie Mamy Skrzydeł”) niektóre to twory bardziej niekonwencjonalne („Dowód”) ale wszystkie łączy wspólny mianownik- prezentują bardzo wysoki poziom. Tym bardziej boli fakt, iż w kilku utworach powielono znane od dawien dawna sample, co w efekcie dało niekoniecznie oczekiwany powiew zgnilizny („Płoną Mosty” albo „Ten Świat,Ten Dzień”). Ogółem natrafimy jednak na dobre i sprawdzone rozwiązania, zdecydowanie mogące stanąć w szranki z tymi zaprezentowanymi na „Wilku Chodnikowym”. Doskwiera trochę brak bengerów, a szkoda, bo raper przecież całkiem niedawno pokazał, że w takiej stylistyce spisuje się lepiej niż poprawnie (na Whitehouseowym „Mój Kodex”).
Jedyne co pozostało Miuoshowi, to poczynić pewny krok naprzód na drodze dalszego rozwoju jako artysty, bo jak dotąd zrobił sobie na niej przystanek. Nowa płyta jedynie potwierdza, że Ślązak potrafi tworzyć dobry, rzemieślniczy rap, ale wciąż w jego nawijkach brak czegoś z najwyższej możliwej półki.
Autor: Artur Adamek