MRR płyt studyjnych specjalnie często nie wydaje. Fakt, członkowie zespołu angażują się w wiele różnych projektów. Najnowszy krążek to raptem trzecia płyta, po „Za-Zu-Zi” z 1998 roku i „Reggaemova” sprzed trzech lat. Niby niewiele, ale siła tych płyt rekompensuje ich rzadkość.
Najnowszej produkcji Malejonka i spółki bliżej (nie tylko chronologicznie) do „Reggaemovy” niż do debiutu sprzed dekady. Dostajemy dużo dobrego, czystego reggae, począwszy od otwierającej płytę „Drogi Wojownika” aż po ostatnie dźwięki „Pytania”. Przy czym reggae proponowane przez MRR jest tu zdecydowanie mniej rootsowe. Bardziej, powiedzmy „popularne”, plażowe. I jeśli druga płyta formacji zraziła nieco niektórych fanów swoim delikatnym flirtem z popem i przebojowością, o tyle „Addis Abeba” porwie tych, którzy zafascynowali się lekkością i feelingiem „Reggaemovy”.
Biorąc ten krążek w łapy obawiałem się, że Darek Malejonek zechce mnie naprawiać i ewangelizować. Tego nie lubię. A muzykę od słów odkleić trudno. Obawy okazały się bezpodstawne. Okej, jest kilka momentów typowych dla Maleo gdzie mówi o wierze i Bogu, ale generalnie w sympatyczny sposób opowiada o wartościach uniwersalnych („Serca nie oszukasz”), czasem przyziemnych („Reggae Radio”). Nie jest nachalny. To wielki plus. Naprawdę duży, bo śpiewa o rzeczach ważnych, z przekazem, ale bez mentorskiego tonu.
Ostatnio panuje moda na feautiringi. Wszędzie jest ich pełno. Były na poprzedniej płycie (i to był jej najsłabszy element) są i na tej. O ile obecność Michaela Blacka („Put Your Guns Down”) jest usprawiedliwiona wieloletnią przyjaźnią Artystów i jakoś tak ładnie pasuje mi do MRR, o tyle wspieranie się chłopakami z East West Rockers można było sobie odpuścić. Nie wnoszą do płyty nic, co podnosiłoby jej wartość artystyczną. A może goszczą już na zbyt wielu projektach i troszkę się to przejadło? Może. Tu słychać ich w singlowym „Reggae Radio” i jest to najsłabszy numer na krążku. A jednak wydawca zdecydował się, bo to właśnie ten numer reprezentował materiał na singlu.
„Addis Abeba” podoba się od pierwszego słuchania. Z czasem coraz bardziej. Kiedy już kilka melodii wpadnie w ucho przychodzi czas na odkrywanie wielu aranżacyjnych smaczków, które za pierwszym razem umykają uwadze. Świetną robotę na płycie odwaliła sekcja rytmiczna (Kapsel i Kazek), budując mocną, wcale nie nudną ramę w którą ładnie wpisuje się Sivy ze swoją charakterystyczną gitarą. Wszystko razem tworzy dobrą platformę dla gitary i – przede wszystkim – wokalizy Maleo. A ten ma dar do śpiewu. I aż trudno uwierzyć, że kiedyś zajmował się basem w Armii.
Jeśli szukasz płyty monotonnej, z muzyką „tapetową”, do puszczania w tle… to wybierz coś innego. Bo ta będzie cię wciągać coraz mocniej z każdym przesłuchaniem. Cieszyć będzie rozsądną różnorodnością i oderwie od tego co robisz. Bardziej niż „Reggaemova”.