Zapowiadało się zaskakująco – udostępniony w czerwcu singiel prowadzony monotonną gitarą „The Chamber”, dzięki basowemu podbiciu i wygładzonej produkcji aspirował do miana parkietowego hitu lata. Media niemal jednogłośnie zauważyły, że oto idzie nowe i świeże w karierze Kravitza. Ładna mi świeżość – kawałek zaczyna się jak motyw z czołówki nieśmiertelnego „Nieustraszonego”, a i tej przebojowości bliżej do blichtru dyskotek lat 80. niż współczesnych konwulsyjnych pląsów.
Wraz z pojawieniem się dwóch kolejnych, niebezpiecznie do siebie podobnych utworów (najpierw „Sex”, potem „Strut”), napięcie nieco siadło, bowiem wszystko wróciło do kravitzowej normy – akcent położony na rytm, funkowo zacinająca gitara, bogata aranżacja z obowiązkowym wykorzystaniem dęciaków. Umówmy się – twórczość Kravitza, mimo pewnej ewolucji, od ćwierćwiecza bazuje na podobnych patentach. I tak „Strut” w równym stopniu nawiązuje do „Let Love Rule” jak i poprzedzającej nowy krążek płyty „Black And White America”. Co więc świadczy o tym, że „Strut” znacznie bliżej do debiutu artysty niż jego ostatniej – czy może raczej trzech ostatnich – produkcji? W nowych piosenkach Lenny`ego słychać znacznie więcej pasji niż na którejkolwiek z płyt wydanych na przestrzeni ostatniej dekady. I choć otwierający całość „Sex” to raczej zabawa na pół gwizdka, to już takie słowa „She is my heart / I love New York City” brzmią jakby muzyk faktycznie żwawym krokiem spacerował ulicami Brooklynu wykrzykując miłość swojemu miastu. W ubarwionym znakomitą gitarową solówką „Dirty White Boots” potrafi być zaczepny, w „The Pleasure And The Pain” przejęty, z kolei w „She`s A Beast” romantyczny. I tylko odrobinę biesiadne „Happy Birthday” powoduje odruch wymiotny spowodowany ilością lejącego się lukru. Choć i tutaj nie można postawić krzyżyka ze względu na bluesowe solo i sympatyczny dialog gitary z saksofonem.
Jeszcze tylko słowo o bonusach dostępnych w iTunes – o ile za brakiem „Can`t Stop Thinkin` `Bout You” w fizycznych wydaniach „Strut” nikt raczej tęsknił nie będzie, to już jazgotliwy, hendrixowski kawałek „Sweet Gitchey Rose” zdecydowanie się na tej płycie wyróżnia. Inna sprawa, że kompletnie do niej nie pasuje, stąd „ugrzązł” w iTunes i z jego wydobyciem trzeba pewnie będzie poczekać na jakąś reedycję czy box.
Kravitz każdemu utworowi daje tym razem 100% siebie, jego osobowość wręcz kipi z każdego zawartego na „Strut” dźwięku. Pełno tu tego, za co pokochała go (bądź też znienawidziła) publiczność – zwierzęcego sex appealu, arogancji i buty – w końcu mamy do czynienia z typem, który od 25 lat daje do zrozumienia, że jest największym macho.
„Strut” jest albumem nagranym przez całkowicie niezależnego, wolnego człowieka. Kravitz zawsze nagrywał na swoich płytach większość partii instrumentalnych, był także ich producentem. Tylko raz w obejmującej 10 pozycji dyskografii zrobił odstępstwo, dopuszczając do pracy nad „Baptism” Justina Smitha (Just Blaze). Efekt? Przez kilka lat wstydził się tego albumu tak dalece, że zażyczył sobie, by usunąć go z dyskografii na oficjalnej stronie. Teraz znów ma nad wszystkim pełną kontrolę, do tego założył własną wytwórnię – Roxie Records, robiąc kolejny krok w stronę realizacji szlachetnej idei DIY.
Lenny Kravitz – „Strut”
Roxie Records/Kobalt/Mystic Production
Tracklista:
1. Sex
2. The Chamber
3. Dirty White Boots
4. New York City
5. The Pleasure and the Pain
6. Strut
7. Frankenstein
8. She`s a Beast
9. I`m a Believer
10. Happy Birthday
11. I Never Want to Let You Down
12. Ooo Baby Baby
Bonusy dostępne w iTunes:
13. Sweet Gitchey Rose
14. Can`t Stop Thinkin` `Bout You