Żeby nie było: opocznianin nieźle czuje te narkotykowe, szybujące wysoko podkłady. Posłuchajcie tylko otwierającego zestaw „W moim świecie”, jak cudownie leniwie brzmi tu refren albo jak miękko siada Kuban na clapach i nonszalancko nawarstwia rymy: „Srasz pod siebie, zamiast w końcu ruszyć dalej / Czujesz, że masz potrzebę powybijać ludzi w szale / Każdy z nas ma pretekst na to, żeby lubić lament / Tylko twój wierny oportunizm tutaj nic nie daje”. Można by pomyśleć, że oto mamy właściwego człowieka na właściwym miejscu, a kluczem do sukcesu jest „naturalność”.
Tyle że minuty upływają, utwór jeszcze nie dobiega końca, a wszystkie początkowe zalety już ujawniają swój rewers: miarowa nawijka okazuje się rymowaniem od linijki, łagodna intonacja staje się monotonna i męcząca. Tak jakby Kuban znalazł jeden pomysł na swój rap i kurczowo się go trzymał. I tak jest przez całą płytę. Byłbym głuchy, gdybym odmówił opocznianinowi flow, ale trzeba zaznaczyć, że to flow jednowymiarowe i przewidywalne: ignorujące szarżujące tu i ówdzie hi-haty, nieczułe na zróżnicowany klimat nagrań (mamy tu przecież i chore, imprezowe jazdy, i chillouty), respektujące sekcję rytmiczną na ledwie podstawowym poziomie. Rymy? Podwajanie ich w wersach jest w porządku, ale do pewnego czasu. Gdy okazuje się, że w każdym numerze Kuban składa niemalże tak samo, przestają robić takie wrażenie. Zasadniczo sytuacja przypomina tę Gurala: nikt nie zaprzeczy, że jest tu groove, flow czy vibe, ale gdy rozłożyć ten rap na czynniki pierwsze, okazuje się, że od dobrych kilku lat niemal każdy kawałek poznańskiego rapera jest nawinięty tak samo.
Może więc nie powinienem rozkładać na czynniki pierwsze? W końcu tu przecież chodzi o klimat. O to, że ma pływać. I głową kiwać. No właśnie, problem w tym, że nie do końca kiwa. Na gospodarzu nie ma co polegać, wartość utworu rzadko kiedy zależy naprawdę od niego. Różnicę robią bity. Tak się złożyło, że jedne z lepszych trafiły do numerów z gośćmi: „Bez precedensu” z Kubą Knapem i Zetenwupe oraz „Poniedziałek” z Karwanem i Wiciem. W przeciwieństwie do wielu pozostałych, tu nie tylko basy dudnią i perkusja wali, ale też główne motywy siadają w głowie i zostają w niej na dłużej. Brak wyrazistości i dopracowanych aranży byłby choć trochę zrozumiały, gdyby szło o autorskie produkcje; tymczasem, nie wiedzieć czemu, Kuban zdecydował się okroić kradzione instrumentale. Jak nudny się wydaje bit z „Hopes & Dreams” Wiza Khalify, gdy pozbawić go tych ostrych hi-hatów – o tym można się łatwo przekonać, słuchając jego kuśtykającej wersji w „Hanku Moodym”.
Jestem tak surowy i czepialski, bo widzę w Kubanie potencjał na bycie… no właśnie, polskim Mac Millerem? Właśnie takich określeń chciałbym uniknąć. Napiszę więc inaczej: widzę w Kubanie potencjał na bycie dobrym, pierwszoligowym raperem, który w kolejnych latach może namieszać w mainstreamie. Ale „Cozamixtape” do klasyki podziemia nie przejdzie.
Kuban – „Cozamixtape”
Nielegal
1. W moim świecie
2. Brednie
3. Chora impra
4. Iron Man ft. 2sty
5. Mówisz i masz
6. Sam ze sobą 2
7. Hank Moody
8. Na bank
9. DobZi Ludzie
10. A jak
11. Chore jazdy
12. Bez precedensu ft. Kuba Knap, Zetenwupe
13. Poniedziałek ft. Karwan, Wiciu
14. Model życia
15. Myślałby kto
16. Pora na dragi
17. Jakoś tak wyszło