foto: mat. pras.
Chcesz się ponudzić? Pobaw się w losowanie i wyciągnij karteczkę z nazwą dowolnego albumu z polskim ulicznym rapem. Jest duże prawdopodobieństwo, że zanudzisz się na śmierć…
Rap prosto z polskich blokowisk i osiedli to całkiem niezły case dla studentów socjologii i materiał do ekspertyz dla początkujących logopedów. W dodatku rodzi wiele pytań, bo dziw bierze, jak średni i nic nie znaczący dla sceny raperzy, okupują czołowe miejsca na listach sprzedaży.
Jednym z takich przykładów jest warszawski Dixon37, skład do bólu przeciętny i mający niewiele do zaoferowania. Dokładnie tak samo, jak związany z nim Kafar, który to powrócił z nową płytą, według zapowiedzi będącą bezkompromisowym opisem świata, zapisem spostrzeżeń i osobistych przeżyć. Znacie to? Aha. Przed oczami tworzą się obrazy złożone z okładek setek takich samych płyt. Niestety, najczęściej wątpliwej jakości.
„Panaceum 2: trzeba żyć” podobno ma być lekiem na złą passę w życiu, ale Kafar zapomniał na recepcie dopisać informacji o skutecznym leczeniu bezsenności. Szkoda też, że ten lek jest momentami asłuchalny – rapowany na jedno kopyto z prostymi, jak konstrukcja cepa i zlewającymi się w jedną całość beatami. Na domiar złego pozbawiony jest również dobrych numerów, co jest niezłym wyczynem, biorąc pod uwagę tracklistę składającą się z kilkunastu indeksów. Idealnym przykładem wszechobecnej nijakości jest „To tylko my”, zbierający wszystkie wady w jedno miejsce, począwszy od komicznego refrenu, przez kwadratowe flow, na pustej treści kończąc. To wszystko brzmi niczym nagrania Molesty Ewenement sprzed prawie 20 lat, którą broni sporo sentymentu. Różnica jest taka, że scena poszła mocno do przodu i rapując o „rzeczywistej rzeczywistości”, jak w „Przydałoby się nowe serce”, nie da się nikomu zaimponować.
Oczywiście wszyscy raperzy i ich niezmienne od lat tematyka, powinny zejść na dalszy plan, żeby chociaż przez krótką chwilę nacieszyć się produkcją, ale tutaj… również wielki zawód. Pośród wszystkich klepanych na nowojorsko-francuską modłę produkcji, trafiają się perełki, jak westcoastowe „Nowa skala” PSR-a czy „Widzimy się na miejscu” Klimsona, a także orientalne „Kiedy głód nie ma ambicji, a nadmiar zabija” Larkina, który na szczęście straszy tylko tytułem. Reszta jest do bólu schematyczna, mocno oklepana i pozbawiona jakiegokolwiek feelingu, który cechuje chociażby produkcje kolegi z tego samego labelu, Włodiego. Fuso czy Małach, niejednokrotnie napędzali poszczególne płyty, tutaj niestety dostosowali się do poziomu gospodarza i to boli.
Wydawać by się mogło, że album ratować będą gościnne występy, jednak postacie, które mogłyby delikatnie podnieść ocenę końcową również zawodzą. Doskonale słychać, że Jotuze, będący cieniem samego siebie, z rapem nie ma nic wspólnego od wielu lat, przy okazji obwieszczając, że „nie pisze zwrotek na akord”, natomiast Rufuz zdecydowanie powinien odpuścić dogrywanie się starszym i o wiele słabszym kolegom. Najbardziej szkoda Eldoki, z zaskakująco dobrymi reminiscencyjnymi wersami w „Cenie marzeń 2”. O reszcie lepiej nie pisać i zwyczajnie zapomnieć, chociaż to do najłatwiejszych zadań nie należy.
Pośród tych wszystkich (samych?) wad niewielkim pocieszeniem są jednak popisy DJ-a Gondka, który stara się utrzymać przy życiu „Panaceum 2: trzeba żyć”. Dla fanów słabego rapu jest to pozycja obowiązkowa, reszta niech tego nie tyka, bo ta płyta jest tak samo potrzebna, jak kolejny telefoniczny skit z bezsensowną gadką. Po co?
Ocena: 1,5/5
Dawid Bartkowski
Tracklista:
1. Intro
2. Trzeba żyć ft. Małach, Rufuz, Jano
3. To tylko my
4. Cena marzeń 2 ft. Eldo, Jotuze
5. Co gdyby nie rap
6. Przydałoby się nowe serce
7. Nowa skała
8. Skit – Jongmen nie Jongman
9. Widzimy się na miejscu ft. Rest, Żaba, Byrston,
10. Kiedy główd nie ma ambicji, a nadmiar zabija
11. Na własne życzenie ft. Hinol
12. Kusi
13. Ulicy prawdziwy głos ft. TPS, Dudek P56
14. Smak zwycięstwa czy porażki gorycz
15. JWSNJ ft. Profus, Arczi, Bonus RPK
16. Outro