Rockowy Robbie Williams, to chyba pierwsze skojarzenie, które nasuwa się po odsłuchaniu drugiego albumu w dorobku Brytyjczyków z Hard-Fi. Były wielkie oczekiwania, skończyło się na rozczarowaniu.
„Brak okładki”, napis na froncie – przynajmniej w taki sposób zespól postarał się zwrócić naszą uwagę, muzyczne bowiem zaprezentowali się dość mizernie. Brak siły przebicia, rytmy wygładzone do przesady, miejscami robi się miło i ładnie aż do mdłości. Niestety nie wygląda to na jakąś konwencję – co byśmy mieli się pośmiać z kiczu, oni po prostu chyba już tak mają. Klimaty rodem ze starych Bondów, fajnie się tego słucha mając przed oczyma rzecz kultową – tak na sucho, wpada jednym uchem, drugim wypada i jeszcze człowiek musi na stratę czasu narzekać. Muzyka dla boleściwie ugrzecznionych.