Idzie nowe. Jeżeli chcesz sobie poradzić, zachęcić małolatów zapatrzonych w „Warsaw Shore”, żeby zechcieli ściągnąć twoją płytę z netu, musisz być „panem bardziej”. Ujmując rzecz krótko – być bardziej bezczelny, bardziej bezkompromisowy, bardziej wywożony od reszty. Eripe z Krakowa i Quebonafide z Ciechanowa dobrze o tym wiedzą. Postanowili wyrobić 200 procent normy w powyższych kategoriach i uderzyć płytą w ostatni dzień roku. Sprytne.
Na pierwszy rzut ucha wszystko się teoretycznie zgadza – mamy punchlines, hashtagi, sporo ćwiczeń flow i efektowne bity. Tyle, że słuchać się tego nie chce. I wtedy człowiek zastanawia się dlaczego. Czy to wina Quebo, nawijającego z nieadekwatną do osiągnięć (pięć minut sławy za sprawą puszczonej w zeszłym roku „Eklektyki”) i możliwości manierą rozkapryszonego, zblazowanego dzieciaka? Czy może Eripe, który w odróżnieniu od partnera ma swój styl, strawny jednak – wraz z przerysowanymi braggami i hejtami – tylko w małych ilościach? Obydwu. Listę przewinień mam długą długa.
Flow niby jest fajny, tylko że kto usłyszy jak Quebo próbuje śpiewać, a Eripe przyspieszać, będzie musiał mieć mocne nerwy. Teksty przypominają copywriterów na stażu, gotowych napieprzyć na kartkę w ciągu trzydziestu minut kilkadziesiąt najbardziej studenckich gier słów. I jeszcze te wszystkie pospinane na siłę podwójne wymuszające nienaturalne dzielenie wyrazów, to całe rapowanie rodem z „Mezokracji” w stylu „Nara łaki / Nagasaki” i wolnostylowy szajs o „piciu spermy” i tak dalej. Parafrazując powiedzonko o Las Vegas – co stało się na freestyle`u, niech zostanie na freestyle`u. Amen, bracia.
Epicentrum zażenowania okazuje się „Panczeon” (wiem, sama nazwa odstrasza). Takie tam wspólne przeglądanie bryków o mitologii, przekładanych na stos sucharów rzuconych na – jakżeby inaczej – do bólu klasyczny bit. . Komu ma to imponować? Podpowiedź: „Mity greckie” wjeżdżają już w trzeciej klasie szkoły podstawowej. W popisówach celuje Quebo. To przejście od rapowania zachrypniętym gardłem do bardzo szybkiego nawijania w „Prowo”. Kant, Heggel i Heidegger, a do tego sława pierwszego rapera który użył słowa „metylofenylopropylamina” w „Breaking Bad”. Eripe wystarczy z kolei: „spoko rozkmina to jebać was”. No tak, jasne. Bardzo spoko.
Podkłady, im dłużej ich słuchać, tym mniej efektowne, a bardziej efekciarskie się wydają. Niedopracowanie kłuje w ucho, nadpodaż pomysłów i niedostatek brzmienia. Obecność SoDrumatica w jednym z numerów ma wadę. Pozostałych można do niego łatwo odnieść. Wnioski będą cucące.
Napisałem w lidzie, że dostaliśmy „wybrakowanych raperów”. Przesadziłem – szczerze mówiąc, nie żaliłbym się gdyby tylko z takim wybrakowaniem przyszłoby w podziemiu obcować częściej – ale sporo mniej niż ci, którzy zdecydowali się nazwać te numery „Płytą roku”. Już numer z Eripe na „Eklektyce” nie wróżył dobrze, ta płyta była silna merytorycznymi, jasno i ostro wykładanymi kawałkami takimi jak „Polis”, a nie wyrzygiem dobranych pod jeden temat metafor. I tu jest równie irytująco. Owszem, zdarza się mocniej błysnąć. „Chcą hałas za chałturę, nie schodzi im chara z ryji / Ja Hattori Hanzo, oni hańbią się; harakiri” to rzeczywiście imponująca instrumentacja głoskowa, a „kręcę chujowo, ale biegam szybko #Uwe Bolt” – zmyślny, podwójny hasztag. Tyle, że i tak się panowie sami zdegradowali, jakby to ujął Jot zostali „wyrolowani przez iluzoryczną zajebistość”. Dobrze, że ta „Płyta roku” poszło w sylwestra. W 2014 konto póki co jest czyste. Żadnego rapowania figurowego proszę – chcę widzieć złych, głodnych, gorzkich i brzydkich.
Marcin Flint