ENGINEERS – „Three Fact Fader”

Kandydat na gitarową płytę roku

2009.09.16

opublikował:


ENGINEERS – „Three Fact Fader”

Jeżeli przez ostatni rok też towarzyszyło Wam to niepokojące uczucie, że muzyka gitarowa po tsunami zespołów „indie” nieco odeszła w cień, to nowa płyta Engineers jest arcysilnym faworytem do gitarowej płyty roku 2009. Bo trudno w drugiej połowie roku szukać premiery będącej w stanie zagrozić nowemu albumowi brytyjskiej formacji.

Piątka Brytyjczyków długo, bo aż 4 lata kazała czekać nam na swój drugi, studyjny album. Choć „Three Fact Fader” ukazała się na Wyspach Brytyjskich już na początku czerwca, to na premierę w naszej części kontynentu przyszło czekać nam aż do sierpnia, ale było warto, oj było. Ostatnimi czasy miałem wrażenie, że zespoły grające muzykę gitarową brzmią tak samo, nie żeby podobnie, nie nawet jak z jednego rejonu geograficznego. Po prostu brzmiały identycznie, może wynikało to ze zmęczenia materiału, natłoku płyt, ale Engineers, których znałem jedynie z kilku kompozycji oczarowali mnie całego.

Zakochałem się bez reszty i przepadłem. Oczywiście, można się czepiać, że nie jest to pionierski nurt, zwrot muzyki o 180 stopni. Bo i przyznam rację komuś kto powie mi, że pobrzmiewa tu Amusement Parks On Fire, Editors, Eels czy nawet Kent. Ale tak równej, mocnej płyty nie widziałem już dawno. To jest prawdziwy album, logicznie ułożony, składający się w pewną opowieść. Nie znaczy to, że utwory są do siebie lustrzanie podobne, bo na przykład utwór otwierający płytę „Clean Coloured Wire” to taki energetyczny Brian Eno, zawadiacki Caribou. Za to „Brighter As We Fall” to romantyczny rock, delikatny acz nie mdły. Album przyspiesza tam, gdzie tego oczekujemy i zwalnia wtedy, kiedy potrzebujemy chwili na analizę poprzedniego utworu. Na trzynaście kompozycji które składają się na album, ponad połowa nich może stać się radiowymi singlami podbijającymi listy przebojów, bo choć jest to muzyka popowa, to za to podana w wykwintny sposób przy zachowaniu wszelkich standardów wybrednego słuchacza. Engineers mimo że są rodowitymi Brytyjczykami, to nie brzmią jak typowe zespoły z Londynu czy nawet Manchesteru. Pewnie wielką zasługę ma w tym producent odpowiedzialny za nagranie – Ken Thomas (Sigur Ros, M83), który towarzyszył zespołowi aż dwa lata – właśnie tyle trwał proces nagrywania albumu. Spotkamy tu znane nam ze skandynawskich zespołów ściany gitar, dźwięki tak silne i wygładzone jednocześnie, że każdy utwór będziemy chcieli odsłuchać raz jeszcze zanim przejdziemy do następnego.

Album ten zawiera wielką energię, a eksperymentalne połączenie postrockowych gitar, wyrafinowanych sampli, wykorzystanie sekcji smyczkowych (w „Emergency Room”) daje wrażenie, że słuchamy muzyki dopieszczonej do granic możliwości. Nie bez powodu jak mówią sami członkowie zespołu nazwali się „Inżynierami” – coś w tym jest, bo muzyka ich jest pełna, brak tam pustej, niewykorzystanej przestrzeni. NME zaliczył „Three Fact Fader” do najważniejszych płyt tego roku, ja podpisuję się obiema rękami.

Krzysiek Żyła / uwolnijmuzyke.pl

 

Tagi


Polecane