Nareszcie. Mistrz ciętej, rapowej riposty wrócił po czterech latach milczenia, które minęły od wydania „Encore”. Co prawda w tym czasie wydał składankę „Curtain Call: The Hits” i patronował zbiorowi remiksów „Eminem Presents The Re-Up”, ale częściej niż o muzycznych poczynaniach słyszeliśmy o jego uzależnieniu od środków nasennych i przeciwbólowych, czego wynikiem była terapia odwykowa. Czy udana?
O ile wszystko wskazuje na to (tak przynajmniej twierdzą jego przyjaciele), że w życiu osobistym Marshallowi Mathersowi udało się przegonić swoje demony, to na „Relapse” daje – jako swoje artystyczne alter ego Slim Shady – dowody szaleństwa. Rzecz jasna z korzyścią dla fanów, którzy pokochali białego króla hip-hopu nie tylko za wielki talent do skaładania rymów, ale przede wszystkim za ogromny dystans do siebie i chore poczucie humoru. Już okładka nowego krążka (kolaż z tysięcy tabletek) dowodzi, że dla Eminema nie ma tematów tabu – artysta drwi z siebie i tytułuje się błaznem. Tak jak w utworze „Insane”, w którym rymuje: „Urodziłem się z penisem zamiast mózgu”. Mocne? Jeszcze straszniej robi się, kiedy w „3 a.m.” snuje swoje nocne, mordercze wizje, a w „Medicine Ball” głosem nieżyjącego, a wcześniej przez wiele lat sparaliżowanego Christophera „Supermana” Reevesa nawija: „Zatańcz brejka jeśli jesteś hardkorowcem”. Mało? No to posłuchajcie, jak raper „przywala” swej matce w „My Mom”. Z kolei „Must Be The Ganja” to pochwała tytułowej marihuany.
Są na tej płycie również chwile refleksji, wyciszenia („Deja Vu”, „Beautiful”), ale generalnie „Relapse” jest produkcją bardzo przebojową. Najlepszym tego dowodem singlowy „We Made You”, „Old Time`s Sake”, czy wreszcie „Crack A Bottle” z Dr. Dre i 50 Centem.
Co tu dużo mówić – „Relapse” to świetny powrót wielkiego mistrza. Szkoda tylko, że na polskiej wersji krążka nie znalazły się dwa znakomite, bonusowe numery „My Darling” i „Be Careful What You Wish”. To dopiero jest ogień!