Eliot Sumner – „Information”

"Żadnego swingu ani jazzu"!

2016.02.09

opublikował:


Eliot Sumner – „Information”

Taka informacja na wstępie – chciałoby się pisać równolegle dwie recenzje. Z jednej strony uczciwie przyznać, że spektakularnego przełomu na „Information” nie ma i że płyta ta do wielkiej historii rocka nie przejdzie… A z drugiej od razu w pierwszych słowach zaznaczyć, że pierwsza płyta Eliot pod prawdziwym nazwiskiem jest zwyczajnie świetna, lekka, bezpretensjonalna. Że sposób, w jaki Eliot czerpie z muzycznego dorobku ostatnich dekad jest jednocześnie i czytelny, i nienachalny. Chciałby się koniecznie dodać to przysłowie o jabłku i jabłoni, bo barwą głosu i specyficzną manierą śpiewu chwilami do złudzenia przypomina ojca (Sting), ale to figura już pewnie eksploatowana przez recenzentów do wyrzygania.

Porzucenie dziwacznego pseudonimu I Blame Coco i ponad pięcioletnia pauza między debiutem a „Information” przypadkowe nie są. Tajemnicą nie jest, że u Eliot działo się w tym czasie bardzo dużo. Również tajemnicą nie są jej zmagania i wątpliwości związane z tożsamością płciową, które doprowadziły w końcu do jasnej deklaracji o byciu genderqueer. Takie prywatne wycieczki można by sobie darować w recenzji, gdyby nie to, że wydarzenia te miały gigantyczny wpływ na warstwę tekstową. Porzucenie zaś pseudonimu na rzecz nazwiska świetnie ilustruje muzyczną przemianę, jaką przeszła artystka. Pięć lat temu promując nieco elektronicznie naiwny debiutancki album „The Constant” grała koncerty, na których czuć było nie tylko spore jak na tak młodą osobę obycie sceniczne (plus ten uroczy koktajl tremy z zakłopotaniem), ale i drzemiący w niej rockowy pazur. Tak, jakby basowa gitara ojca, na której grała np. podczas warszawskiego Impact Festivalu oddziaływała na nią w jakiś podprogowy sposób i ciągnęła dokładnie tam, gdzie skończyła się przygoda Stinga z The Police.

Ale „Information” to nie nowa płyta The Police, choć spokojnie mogłaby nią być (wokal, struktury i motoryka kompozycji!). To też żaden manifest i podwaliny pod jakiś nowy subgatunek. To również żaden bezrefleksyjny „hołd” dla ejtisów czy najntisów. Jasne, inspiracje są oczywiste i czytelne. Przy takim, dodajmy, bardzo udanym „Let My Love Lie On Your Life” mam poważne wątpliwości, czy nie jest to jakiś żart wykręcony recenzentom i całemu muzycznemu rynkowi i tak na serio nie śpiewa tu sam Sting, a nie jego córka. „I Followed You Home”, chyba drugi singiel z płyty, mógłby spokojnie pochodzić z repertuaru Editorsów albo Whtie Lies. Są momenty na tej płycie, w której stignowy wokal Eliot przywodzi mi na myśl Tanitę Tikaram czy Suzannę Vegę. Skojarzeń jest więcej. Na całe szczęście nie są zbyt natarczywe, a ich odkrywanie nie irytuje tylko sprawia frajdę. Sporo wysiłku trzeba włożyć by znaleźć coś, co mogła ukraść od The Bad Seeds, których wymienia zawsze jako największą inspirację. Znacznie łatwiej doszukać się ech Kraftwerka, choć i to jest zadaniem karkołomnym. Jeśli boicie się porównań do dokonań ojca, to może zacznijcie słuchać od „Halfway To Hell”. „Żadnego swingu ani jazzu!” – tak sama artystka mówiła o „Information”. Spokojni już?

Czym więc jest „Information” dla Eliot Sumner? Czym dla rocka AD 2016? Czy dla słuchacza? Dla artystki to kolosalny krok naprzód. Potrzebny i trochę zbyt długo oczekiwany. Ale rozumiemy. I cieszymy się, że akurat takie płyty pojawiają się na rynku i że nie znikają niezauważone wśród zalewu sezonowych gwiazdek, czy giną w cieniu pojedynku na wielkość sprzedaży między gigantami jak Adele czy Riri. Bo to kompletnie inna bajka. Jako słuchacz zaś mam masę frajdy z obcowania z tak równą i świetnie wyprodukowaną płytą, balansującą gdzieś w trójkącie rocka, alternatywy i elektroniki. A tej ostatniej jest na „Information” najmniej, co przyjmuję z ulgą. I cholernie ciekawy jestem, nie tylko, jak teraz będą wyglądały koncerty Eliot Sumner, ale co zrobi na trzeciej płycie. Bo podąża w bardzo dobrym kierunku. Jeśli będzie się tego trzymać, to wcale nie musi się spieszyć. Z przyjemnością poczekamy.

Polecane