DJ Decks – „Mixtape 5”

Album jest, komiks jest – ale czy to materiał na film?

2016.08.29

opublikował:


DJ Decks – „Mixtape 5”

Gdy przed kilkoma dniami publikowaliśmy nasz wywiad z DJ Decksem, dla wielu najciekawszym zagadnieniem były relacje producenta z Peją. Mnie jednak z tej rozmowy zapadł szczególnie w pamięć inny fragment: ten, gdy Decks spogląda na swój warsztat z dystansu i uzasadnia decyzję o nagraniu płyty konceptualnej, takiej, w której zaproszeni goście opowiadają pewną spójną historię. „Nie jestem na tyle dobrym producentem, by nagrać sobie po prostu zwykły producencki album”, przyznaje w pewnym momencie autor „Mixtape’u 5”. „Gdybym taką nagrał, mogłaby po prostu gdzieś zniknąć”.

Zaskakujące słowa jak na producenta z tak dużym stażem? Wyrazy szczerości? A może kokieteria? Po kolei. Z jednej strony, słuchając piątego „Mixtape’u”, wcale nie odnoszę wrażenia, że te bity nie przebiłyby się bez stojącego za nimi konceptu. Brzmienie jest niedzisiejsze, prawda, ale jak sądzę, to konserwatyzm świadomy, związany raczej z własnymi upodobaniami muzycznymi niż brakiem warsztatu. Nie posądzajmy zresztą Decksa o jakąś wstrętną truskulozę. Na czterdziestu kilku minutach, bo tyle właśnie trwa „Mixtape”, dzieje się całkiem sporo. Tu miękkie, Roc-A-Fellowe brzmienie wygładzi jeszcze bardziej słodki sampel wokalny. Po chwili podobny sampel posłuży już czemu innemu – budowaniu militarnego, bojowego klimatu. Gdzie indziej usłyszymy syntezatory, które mogą jeszcze pamiętać Franka Kimono. A jeszcze gdzie indziej zapachnie starym, dobrym Alchemistem. Mam w ogóle wrażenie, że produkcje tego ostatniego odcisnęły silne piętno na warsztacie Decksa.

Nie jest więc tak, że produkcje Decksa są jedynie tłem dla narracji realizowanej przez gości. Z drugiej strony rzeczywiście dobrze się stało, że jakiś koncept stoi za tym materiałem. Gdybym chciał się trochę wyzłośliwić, napisałbym, że dzięki wiszącej nad płytą opowieści jestem niejako dodatkowo zachęcony (zmuszony?) do wysłuchania wersów Fu, Ramony, Śliwy czy Gandziora. A uwierzcie, taka motywacja jest naprawdę potrzebna. W końcu to raperzy, którzy – czy tego się chce, czy nie – dokładają swoje cegiełki do układanki, a więc stawką jest tu zrozumienie całego materiału.

Koncept nadaje więc sens wszystkim zwrotkom (choć nie eliminuje pytania: czy nie można by skompletować mocniejszego składu? Ten jest dość nierówny). Pozwala też wykazać się niektórym raperom w konwencji storytellingu, do której oni sami nas nie przyzwyczaili. Szczególnie przyjemnie jest usłyszeć, jak swoją część historii opowiadają Ero i Kosi. Podobnie jak w przypadku pełnych przechwałek numerów JWP/BC, tak i tu chemia między tymi raperami jest momentalnie wyczuwalna.

A propos kombinacji, w jakich występują zaproszeni goście. Trochę szkoda, że na ogół są to zestawienia dość przewidywalne. Tu Zipy, tam Alkopoligamia, gdzie indziej Białystok. Do tego zespołowe duety w rodzaju Ero/Kosi czy Małach/Rufuz. Rozumiem jednak, że wygodniej było Decksowi zatrudniać gości w pakietach i pozwalać im, by konsultowali swoje części opowieści w znajomym sobie gronie. Cierpi jednak na tym to, co od zawsze było sporym atutem płyt producenckich: nieoczekiwane konfrontacje stylów lub brawurowe solówki. Decks wybrał tymczasem oryginalność w skali makro, decydując się na intrygującą całość płyty.

Bo „Mixtape 5” jest intrygujący. Bardziej jednak w zamyśle, mniej – w realizacji. Pewnie, gdy śledzi się rymowaną przez raperów opowieść wraz z towarzyszącym albumowi komiksem, materiał jest czytelny i zrozumiały. Płyta jednak szwankuje w taki sam sposób, w jaki szwankuje film ze średnim scenariuszem i takimi sobie aktorami. Narkotyki, szybkie kobiety, strzelaniny, pościgi i brawurowe ucieczki – wszystko to, jak przystało na kryminał, jest obecne. I niewiele więcej. Słuchając krążka, co jakiś czas wracałem myślami do planów Decksa, by zrealizować na podstawie napisanej historii jakiś obraz. Prawdę mówiąc, nie widzę tego. I tym bardziej jestem ciekaw, ile z tej historii wyciśnie jakiś reżyser.

Decks postawił sobie naprawdę ambitne zadanie. Za to gratulacje. Rzecz jednak w tm, że udało mu się je zrealizować tylko połowicznie. Sam jako producent spisał się naprawdę nieźle. Gorzej z zaproszonymi gośćmi – powtórzę to jeszcze raz: rymującymi na nierównym poziomie – oraz z samą fabułą, którą można by rozpisać lepiej.

 

 

Polecane