Chemia – „The One Inside”

Chemia w wersji 2.0.

2013.11.03

opublikował:


Chemia – „The One Inside”

Przed kilkoma laty ukazała się w Polsce płyta zespołu Terminal. Znakomita. Nowoczesna, świetnie wyprodukowana. Może niezbyt odkrywcza, ale za to dobrze dopasowana do ówczesnych światowych trendów. Na płycie pojawił się uznany gość – perkusista Virgil Donati, zespół zagrał kilka koncertów w Europie u boku After Forever i… tyle. Krytyka pochwaliła, publiczność niemal całkiem olała. Szkoda. Dlaczego wspominam o tym w kontekście nowej płyty Chemii?

„The One Inside” ma wszystkie zalety terminalowego „Tree Of Lie”. Oby tylko nie skończyło podobnie. Z jednej strony Chemia startuje z trochę innej pozycji. Właściwie nie startuje, muzycy zespół istnieje już kilka lat, na jego koncie jest płyta (i jej reedycja) oraz EP-ka. Inna sprawa, że dzięki „The One Inside” Chemia właściwie debiutuje, ponieważ to w tej chwili zupełnie inny zespół. Lepszy, i to pod każdym względem. Kłopot w tym, że dla polskiego odbiorcy może się wydać zbyt mało… polski.

Muzycy nagrywali płytę w Kanadzie. Tam też udało im się zyskać popularność i spore (jak na możliwości tego wielkiego, ale niezbyt gęsto zaludnionego kraju) grono fanów. Stąd płyta ukazała się najpierw tam. Słuszny krok – stamtąd na pewno łatwiej zaatakować Stany oraz gigantyczny rynek azjatycki. Muzyka też idealnie skrojona pod tamtejsze rynki. Po starej Chemii pozostało już tylko wspomnienie, zespół balansuje w tej chwili między hard rockiem w stylu Black Stone Cherry, post grungem z rejonów powiedzmy Puddle Of Mudd, a alternatywą a’la Kings Of Leon. Ta ostatnia inspiracja w jednym z kawałków aż kłuje w oczy – „Fire” nie dość, że zagrany bardzo pod wspominany zespół, to jeszcze zaśpiewany z charakterystyczną dla Caleba Followila, nieco zawodzącą manierą. Tu i ówdzie słychać także progresywne zapędy muzyków, zwłaszcza sekcji rytmicznej Krzysztof Jaworski – Adam Kram oraz klawiszowca Rafała Stępnia. Ciekawa, eklektyczna mieszanka, która dzięki znakomitej i przemyślanej produkcji brzmi bardzo spójnie. Sprawdźmy, czy za dobrą produkcją i generalnie ładną formą, kryje się treść…

Początek mają więcej niż obiecujący. Ba, można z czystym sumieniem stwierdzić, że znakomity. Następujące po sobie – gęsty „Ego”, przebojowy „Bondage Of Love” i  ciężki „B52” bez wyjątku budzą podziw. Kłopot w tym, że po znakomitym początku, na wysokości czwartego utworu napięcie siada. Mdłe „Hero”, pomijając oczywiste różnice wokalne, mogłoby zaginąć w odmętach szuflad z odrzutami Evanescence. Egzamin z ballady uwalony – na razie. Po chwili wszystko wraca do normy. Rozpędzony „Fuckshack” to trochę zabaw rytmem, trochę chóralnego śpiewu. Później mamy jeszcze „Everlasting Light” z bardzo ładnym delikatnym refrenem, ale za to bardzo złymi zwrotkami. Miało wyjść granie na luzie, ale zamiast tego mamy przyklejony „uśmiech numer 3” i wymuszone, synchroniczne kiwanie się niczym z pre castingów do talent show z lokalnej telewizji. Kolejny w zestawie kawałek „Generation Zero” mimo kilku podejść przelatuje przez uszy, nie pozostawiając po sobie absolutnie żadnych wrażeń, więc ograniczmy się do samego wspomnienia jego obecności. Dalej mamy „Stalkera”, kolejne przegrane podejście do ballady. Być może podniosły refren rozpaliłby tysiące zapalniczek na największych stadionach świata, ale słuchacze najpierw musieliby przetrwać zwrotkę, w której nagromadzono śmiertelną dawkę cukru. Muzycy Chemii zdają się jednak nie znać lęku i pod koniec robią trzecie podejście do tematu ballady. Wyborne. „Letter” naturalnie kojarzy się z twórczością Evergreya. Wokal Łukasza Drapały, jego barwa i ekspresja trochę „trącą” w tej piosence Tomem Englundem. Podobny klimat można wyczuć wcześniej, w wolniejszej części „Bondage Of Love”. Wreszcie czuć jakieś emocje, wreszcie nie są to wymuszone łzawe wyznania chłopca, którego największym życiowym problemem jest brak ulubionych płatków śniadaniowych w kuchennej szafce. Piękne zwieńczenie dobrej płyty.

Na „The One Inside” znalazło się kilka fragmentów budzących ogromny szacunek. Z drugiej strony za wysłuchanie niektórych kawałków to słuchaczom powinny należeć się wyrazy uznania. Wolta stylistyczna bez wątpienia wyszła Chemii na dobre. Niemniej zostaje jeszcze sporo do poprawienia. Na przykład na następnej płycie.

Polecane