Bonson – „Bonson postanawia umrzeć”

Chłopie, ogarnij się. Jesteś za dobry!

2018.02.09

opublikował:


Bonson – „Bonson postanawia umrzeć”

foto: mat. pras.

Bonsonowi cały czas chce się nagrywać płyty. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek zawiódł, a jego emocjonalne i depresyjne historie są dobrym uzupełnieniem niepewnej pogody obecnie panującej za oknem.

Szczeciński raper wraca po kilku miesiącach z nową produkcją, od razu najlepszą w karierze, ale żeby być sprawiedliwym… nie tylko dzięki swojej wysokiej formie. O nią można zawsze być spokojnym (aż się tutaj prosi o parafrazę pewnych słów Wilka), ale wielkie brawa należą się przede wszystkim producentowi. KPSN, chwała!

O producencie za chwilę, bo tu naprawdę będzie za co chwalić, ale najpierw warto krótko przyjrzeć się gospodarzowi, bo ten jak zwykle ma sporo do zaoferowania. „Jak mam się trzymać planu, gdy ledwo się trzymam framug / Siódmą rano chowam w kaptur czując wstyd w tramwaju” – pyta retorycznie w „To tylko wstyd”. To jest stary i dobry Bonson z kumulacją całego swojego wkurwienia w tytułowym numerze. Gorzki i pełen reminiscencji w „Chcesz mnie poznać” i „Razach” oraz pełen dwuznaczności w „Pozorach”. Gdzieś pomiędzy kolejnymi wersami często pojawiają się poruszające wersy o córce i ojcu, jest też miejsce na wspomnienia z dzieciństwa w „Moi idole nie żyją” i pełne wyrzutów „Border” z Flojdem i KPSN-em, które dyskretnie… przypomina o dawnych wyczynach braci Kaplińskich. Gorzko, brudno, depresyjnie.

Zaskakujący był wybór głównego producenta, ale ta decyzja broni się w każdej sekundzie. Każdy numer jest nie tylko doskonałym uzupełnieniem konkretnej historii, ale i nadaniem jeszcze większej wyjątkowości opowieściom. To nie jest tylko zwykłe tło, które może raz na jakiś czas zaskoczy, jak to najczęściej bywa w robionych na jedno kopyto beatach opartych na oklepanych do bólu samplach. Tu nie ma miejsca na łechtanie tych, którzy tęsknią za latami 90., bo „Rano” na pewno ich odrzuci. KPSN, DJ-e i ekipa kilku muzyków („Chcesz mnie poznać”!) robią zamieszanie i dodają energii (wejście bębnów w statikowym „Moi idole nie żyją”!).

Matek bardzo często wpadał w przeciętność godną zwykłych osiedlowych ziomków, a SoulPete zawsze był (i jest) klasą samą w sobie i kompanem, wydawać by się mogło, stworzonym dla Bonsona. KPSN wnosi zupełnie nową jakość – sporo świeżości, mocnych bębnów, brudnych sampli i popsutych syntezatorów. To także spotkanie wielu inspiracji w jednym miejscu: obok najbardziej znanych reprezentantów starej nowojorskiej szkoły, jest też miejsce i dla naszych. Muzyczne propsy producent przesyła także naszemu Noonowi – posłuchajcie „Martwego króla”.

Jedyny zarzut, jaki można postawić płycie, to gościnne występy, ale czy one tutaj są tak naprawdę istotne? Nie. Swoją charyzmą Bonson dystansuje prawie całą scenę, bo nawet tak błahe sprawy, jak bluzganie, są na zupełnie innym poziomie, ale wespół z KPSN-em przeszedł samego siebie. Pytanie tylko, ile jeszcze wytrwa w takiej formule?

Dawid Bartkowski

Ocena: 4/5

Polecane

Share This