Bon Iver – „i, i” (recenzja)

Uczta dla wymagających.

2019.08.13

opublikował:


Bon Iver – „i, i” (recenzja)

fot. mat. pras.

Zawsze wyjątkowy, a wręcz osobny w swojej twórczości Justin Vernon przypomina się swoim wiernym słuchaczom zestawem bardzo nastrojowych, wysmakowanych i po prostu udanych, premierowych piosenek. A biorąc pod uwagę mniej lub bardziej zauważalny udział gości – wszakże znakomitych – wszystko wskazuje na to, że „i, i” to najlepsza płyta w dorobku jego autorskiego projektu Bon Iver.

Z tymi gośćmi to jest różnie, ale miejmy to już za sobą. A jest kogo wymieniać, bo wokalnie lub instrumentalnie Vernona wsparli m.in.: James Blake („iMi”), Aaron Dessner, Bryce Dessner, Channy Leaneagh oraz Bruce Hornsby i Moses Sumney – ci dwa ostatni w pięknym singlu „U (Man Like)”. Co nie jest takie oczywiste dla przypadkowego słuchacza, który nie czyta „creditsów” we wkładce do płyty i nie szpera w necie poszukując ciekawostek. Justin nigdy nie był nad wyraz szczodrym w opowiadaniu o swojej muzyce i zdradzaniu produkcyjnej kuchni. I tym razem „ukrył” swoich gości.

Najwięcej o mnie opowiada moja muzyka, a przede wszystkim teksty. W nich odkrywam się przed słuchaczami na tyle, na ile pozwala mi poczucie wstydu – mówił w jednym z wywiadów opisując swój świetny debiut „For Emma, Forever Ago” (2007). Dziś ten czarujący indie-folkowy romantyk przybywa do nas ze swojego rodzinnego Wisconsin z czwartą płytą. I po raz kolejny zaprasza do swojego intymnego świata zwierzeń i marzeń. Jeśli lubicie muzykę, w której (czasem) jest więcej ciszy, niż hałasu, to skorzystajcie z tego zaproszenia. Zaświadczam – nie będziecie zawiedzeni!

Najbardziej takie zwolnione, raczej nieśpieszne, może nawet snujowate granie powinno spodobać się tym, którzy kochają… Petera Gabriela. Sposób, jaki Justin prowadzi głos m.in. w genialnej, onirycznej piosence „Marion” przypomina najbardziej wokal autora pomnikowej płyty „So”. Oto piękny, otulający, bały soul. Z drugiej jednak strony ucho przypadkowego, „niedzielnego” słuchacza alt-country wychwyci na „i, i” echa americany – tej, którą robi(ł) Davendra Banhart. Czyli gitara akustyczna, pianino, czasem jakiś smyczek lub banjo. Albo sax – jak w jazzującym, hipnotycznym „Sh’Diah”.

No i głos Vernona. On skleja wszystko i snuje opowieść. Oj tak – tu nie ma fajerwerków, są za to emocje. No i klimat – ciepły, dający poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Taki jak w „Salem”, które mógłby być ilustracją do jakiejś słodko-gorzkiej historii o samotności. Może gdzieś w domku na prerii, a może w kawalerce na Manhattanie? Widzę to! Widzę ten film…

Dodam wreszcie, że ten – jesienny jednak, ale nic nie szkodzi, przyda się już za chwilę – klimat „i, i” ma fantastyczne, terapeutyczne i/lub relaksujące działanie. Weźcie tę muzykę ze sobą dokądkolwiek uciekacie od przytłaczającej, galopującej codzienności – do łóżka, do lasu, nad wodę – na spacer, rower, czy rolki. Podarujcie sobie chwilę refleksji, trochę wyciszenia. Z magicznymi dźwiękami Justina Vernona i jego przyjaciół będzie to nie tylko łatwiejsze, ale o wiele przyjemniejsze…

Artur Szklarczyk

Ocena: 4/5

Tracklista:

1. Yi
2. iMi (feat. James Blake)
3. We Lyrics
4. Holyfields
5. Hey, Ma
6. U (Man Like)
7. Naeem
8. Jelmore
9. Faith
10. Marion
11. Salem
12. Sh’Diah
13. RABi

Polecane