I wcale nie jest to komplement na wyrost, o czym przekonuje zawartość (i sprzedaż!) debiutanckiego albumu 22-latka, który mieszka i tworzy w Atlancie. Czyli tym samym mieście, które dało hip-hopowi takich wykonawców, jak Ludacris, Lil Jon, Young Jeezy, oraz T.I. i Outkast. Zresztą na przyjaźń z T.I. oraz inspirację tymi ostatnimi Bobby Ray Simmons, czyli B.o.B, często się powołuje. I to słychać w jego muzyce – bezpretensjonalnej, bardzo eklektycznej i okrutnie przebojowej. Nie mnie jednak decydować, czy to jeszcze hip-hop, czy już może pop. Ale posłuchajcie wspomnianego singla czy drugiego (i kto wie czy nie najlepszego na krążku!) „Airplanes” w duecie z Hayley Williams z Paramore (oraz Eminemem w remiksie) – gdyby nie rymowanie gospodarza, mielibyśmy po prostu do czynienia z bezczelnie przebojową mieszanką popu i rocka.
Albo weźmy taki „Magic”, który nie tylko ze względu na wokalne wsparcie Riversa Cuomo, lidera grupy Weezer, nabrał charakteru gitarowego surf-popu. Co ciekawe, właśnie w tych utworach, do których zaprosił wokalistów spoza hip-hopowej sceny, B.o.B rapuje. A nie śpiewa, jak w większości z 13 utworów z tego krążka. I co trzeba przyznać, wychodzi mu to znakomicie. Posłuchajcie choćby takiego „Kids” z udziałem artystki uznanej również za sensację roku, czyli przepięknej Janelle Monáe. Albo wreszcie „Past My Shades” z Lupe Fiasco, jego rywalem a zarazem przyjacielem…
A co z hip-hopem? Tym czystym, „prawdziwym”? A i owszem, jest. Słychać go w przypominającym Outkast „I`ll Be In The Sky” oraz bujającym „Bet I” z udziałem wspomnianego T.I. i jego innego, starego zioma – niejakiego Playboy Tre. Mało? Dla mnie i, jak się okazuje, dla milionów innych słuchaczy, którzy kupili „The Adventures Of Bobby Ray” w sam raz.